poniedziałek, 16 września 2013

Pożegnanie lata

Wyjmuję je z szafy uważnie, jedna po drugiej. Delikatna materia spływa mi z rąk, wypływa między palcami. Jakby się słaniały, omdlewały, wiotkie panny. Kwiatki, groszki, koronki. Proste, ciemne i gładkie, eleganckie i te codzienne. Wesołe i poważne, stare i te całkiem nowe. Letnie sukienki. Składam je powoli i pakuję do czarnej walizki. Wyglądają teraz jak pęk zaschniętych kwiatów w trumnie. Ofielie zdradzone latem, martwe, bezwolnie poddające się czasowi. Składam je najdelikatniej jak umiem. Myślę o nich jak o boginkach, kobietach nie prawdziwych, utkanych ze złudzenia, odzianych w cienie, a w środku pustych, poruszanych wiatrem. Żegnam was, panny nie dokończone, niekonieczne i zwiewne. Żegnam, te które przypominacie młodość, dzieciństwo, kwieciste i poddające się odważnym podmuchom wiatru i te stateczne, dojrzałe, spokojnie piękne. Zakładane po wielokroć, chętnie i z radością i te niechciane, kuchenne, prywatne, wstydliwe, brzydkie i dziurawe. Panny piękne i te, na które ani razu nie zwróciłam uwagi, samotne, niechciane, zmarłe przedwczesną jesienią. Tak się z nimi żegnam. Rozmawiam z każdą i wspominam. Czasem wtulam twarz w ich chłodną materię, wącham. Czuję osiadłe na nich dobre chwile, chwile ważne, także słowa, przetykane promieniami słońca, słowa niosące nadzieję, jakby lato miało się nigdy nie kończyć, a czas rozlewał się jak morze. Słowa latem zamieniają się w śpiew. Gdy nadchodzi jesień, głos ucieka w głąb, kryje się na dnie studni i czeka. Zimą zamarza, a jego nieruchoma powierzchnia milczy. Pamiętasz? Słoneczny dzień, sukienka w drobne kwiaty, stopy, koraliki paznokci, skóra nasiąknięta słońcem, woda w potoku, ciepłe i zimne, dobre i złe. Już wtedy wiedziałam, że czas nas oszukuje, że lato oślepia nas i mami. Czarna sukienka z jedwabiu szeptała mi o tym, opowiadał aksamitny kołnierzyk. Tylko białe perełki w uszach nie chciały wierzyć. Byliśmy opętani latem, opętani sobą, promienie odważnie pięły się po mojej nodze. Gorąca powierzchnia brzucha, ramię w słońcu. Wszystko jak za mgłą, w kwiatach. I już po wszystkim. Zawsze jakby za szybko. Chciałoby się więcej i więcej. Lato zamyka bramy, zostawia nas pozbawionych złudzeń, jak nagich, wystawionych na razy wiatru i deszczu. Palę w piecu od kilku dni. Poranki są zimne, a wilgoć osiada na oknach. W najgłębszej szafie, na samym dnie, ukryte w czarnej skrzyni walizki, zamknięte na klucz, śpią letnie sukienki. Ja śpię także, choć pozornie żyję nadal. To rodzaj letargu, złudzenia. Kiedy nadejdzie lato, słońce pocałuje mnie i wstaniemy wszystkie. Nasze widmowe życie wypełni wiatr, będziemy tańczyć na brzegu strumienia, depcząc bosymi stopami czas.