wtorek, 8 kwietnia 2014

NOWE MIEJSCE

Wszystko tu takie obce i brzydkie. Wieczorem parkuję pod domem. Otwieram drzwi samochodu. Atakuje mnie ludzki smród. Przepełnione śmietniki, palone w piecach śmieci, ziemia zmieszana z odpadami, gruzem, gównem. Jesteśmy zatrutym ziarnem. Gdziekolwiek padniemy, gdziekolwiek wykiełkujemy, tam rodzi się śmierć. Wszystko wokół usycha, zanika, umiera. Las staje się rzadkim zagajnikiem, w którym na miejscu zawilców zakwitają plastikowe torebki. Stoję chwilę na dworze i patrzę w niebo. Nawet gwiazdy tu bledną, uciekają w głąb otchłani w poszukiwaniu prawdziwej ciemności. Bo tam, gdzie są ludzie, nic już nie jest prawdziwe. Rzeka zamienia się w ściek, a jej brzegi - dawniej porośnięte barwinkiem - teraz pokrywa kożuch gruzu. Trawa jest zaledwie kawałkiem trawnika, kwiaty dostają zgodę na zajęcie pojedynczych grządek. Cokolwiek nie spełnia wymagań człowieka, zostaje wyrwane, wypielone, jakby dla przykładu, by na świecie wszystko wiedziało kto tu rządzi, by czuło mores. W nocnym powietrzu unosi się strach, ból i smród wyprodukowanego ludzką ręką, lepszego świata, prostackiej pewności siebie i buty. Mam ochotę uciec, ale mnie też postawiono na tym kawałku ziemi, nie dając wyboru. Wieczorem nie gaszę światła. Szczury biegają po domu. Te ludzkie cienie, antytezy, zmaterializowane lęki. Tupią i piszczą, swobodnie rozpoczynają swoje nocne życie. Jeden zwierzak próbuje dostać się do mojego pokoju. Rzucam w niego poduszką i zamykam drzwi. Jestem oblężona. Trzeba się bronić. Świt odda mi resztę pokoi, wygoni cienie w kąty. Jedynym ukojeniem jest pamięć, a w niej obraz Doliny. Przypominam sobie jej miękką i gęstą ciemność, którą okrywała nas jak kocem. Pamiętam ciszę, w którą można się było wsłuchiwać, niczym w pieśń. O poranku budziły mnie ptaki. Strach. Nigdy nie było go tam, gdzie zarówno ciemność, jak i samotność były na swoim miejscu, gdzie wilki podchodziły pod domy, a drapieżne ptaki kołowały nad głową. Gdzie żmije o tej porze roku wyciągały szyje z nor i wygrzewały się w słońcu. Nie było tam miejsca na strach. Strach jest tam, gdzie ludzie, gdzie za płotami rozwścieczone psy łańcuchowe karmią się frustracją nieszczęśliwych właścicieli. Gdzie jęczą brudne podwórka, pełne niepotrzebnych sprzętów, wydeptane do gołej ziemi, nieprzyjazne. Albo te nowobogackie betonowe klocki, z kostką bauma zamiast trawnika wypinają dumnie pustą w środku pierś. Zazdrości i pożądliwości, alkohol i smutek materializują się tu na moich oczach, to biedniej to bogaciej, ale tak samo żałośnie i strasznie. Chciałoby się zamknąć oczy i nie widzieć i móc tylko wspominać, wspominać i żyć w prawdziwym świecie, o którym przynajmniej wie się, że naprawdę istnieje.