wtorek, 27 maja 2014

SEN

Odwiedziłam dziś stare kąty. Zostawiłam samochód na zakręcie i poszłam pieszo. Poczułam, jak przyjmuje mnie droga, jak się rozplata przede mną, ociera tysiącem zielnych palców, jakby sprawdzała, czy tym razem jestem tu naprawdę. Nie wiem już kim tu jestem? Czy sobą, odległą wiedzioną wspomnieniem, przybywającą na moment turystką pamięci? Czy może wciąż jestem tu, myślą i duchem, a tylko ciało wystrzelone jakimś przypadkiem wędruje w świat wciąż tęskniąc za dawną jednością. Kim jestem? Pozostały moje ślady. Czuję je pod cienką podeszwą sandałów, niemal widzę w układzie kamieni na drodze. Czyli wciąż tu jestem. Przed oczami staje mi poprzednie lato. Chłodny nurt strumienia o poranku, samotne bieganie drogą w dolinie, bieganie, które w nowym miejscu straciło sens, bo asfalt, bo samochody, bo ludzie. Teraz ten najbardziej „mój czas” to jedynie przeczekiwanie w ciemnym bunkrze obcego domu. Nie ma wokół nic z czym mogłabym porozmawiać, ani góry, ani przestrzeni, ani kamieni, a tutejszy strumień to ściek, którego brzegi porasta gruz. Ściek, którego mi żal. Zeszłam w dół , przez mostek tak, jakbym wracała do domu. Z tej drogi widać było zawsze dom i podwórko trochę z boku, jakby się zaglądało w swoje życie przez wizjer, albo wchodziło bocznymi drzwiami. Dom trwał na miejscu i patrzył na mnie obojętnie. Ogród zarósł i zdziczał. Zajrzałam przez uchylone drzwi do sąsiadki. Spała spokojnie w swoim pastelowym pokoiku, kolorowa jak kwiat. Nie budziłam jej. Być może póki śpi, póki śni, mogę tu być, odwiedzać dolinę, zaglądać w jej odrębne życie. Kiedy Strażniczka Doliny się zbudzi, wspomnienia prysną, wszystko rozpłynie się jak sen. Wracałam rozgrzaną drogą. Czułam jak pachnie, jak skóra, albo jak chleb. Chciałam zostać, ale blizny po mnie zdążyły już zarosnąć. Moja obecność nigdy już nie będzie taka, jak dawniej. Wiem jednak, że wyrusza się po to, żeby powrócić, czasem nieoczekiwanie, niekiedy inna drogą i pozornie w inne miejsce. Idę więc, odjeżdżam. Kiedyś, wiosną, znów zasadzę pomidory i posieję maciejkę i będziemy ze Strażniczką codziennie patrzeć, jak w słońcu rodzi się nowe.

czwartek, 1 maja 2014

PEWNEGO DNIA PRZYSZEDŁ PO MNIE CZAS

Zaczęło się we włosach. Drobne niteczki srebra, jak zaplątane babie lato. Wciąż jeszcze ciepło i pięknie i rzeka i słońce, ale te niteczki wołają już nas ku jesieni. Lato dobiega końca. A teraz nie mogę poznać własnej twarzy. Czy to nadal ja? Czy jakaś inna zajęła moje miejsce we mnie. Wiem, że jestem tam w środku, tkwię skurczona, w odwodzie i powoli zmierzam do punktu. A ta na zewnątrz jest jak skorupa, jak gipsowy odlew. Pozornie taka podobna. Patrzę jej w oczy, ale nie zastaję w nich nikogo. Kąciki ust są bezradnie opuszczone. Skóra ugina się pod ciężarem czasu, stwardniała i zastygła w znużeniu. Im dłużej patrzę, tym mniej widzę siebie. Srebrne nici we włosach zgęstniały. Wszystko to tchnie samotnością. Jestem jak opustoszały dom pełen wilgotnego chłodu z lustrami ciemnych okien. To się musiało stać niedawno. Czas przyszedł po mnie smutnym jesiennym tchnieniem. Rozstania, rozdzielenia, wyrywanie z korzeniami – to był ciąg zdarzeń, które miały nauczyć mnie pożegnania. Wszystko co mam, to chwila. Żadna z rzeczy nie jest moja. Nawet rów pełen kaczeńców, ani kołujący nad głową jastrząb, ani ostre sierpy słonecznego blasku rozbujane na powierzchni wody. Ani płaskowyż brzucha, ani pnie nóg, korona głowy i miękkie pagórki piersi. Pozostało jedynie wierzyć, że choć ja mogę jedynie na moment przystanąć i popatrzeć, wszystko to, w swej istocie, będzie trwać. Poddane rytmowi pór roku, w nieustannym wirze rozpadania się i odnowy. Albo, kiedy minie czas, będę mogła wreszcie powrócić do Doliny, zostać na zawsze i patrzeć. Kwitnąć obok kaczeńców, wyrastać pośród zawilców, na łące pod lasem, gdzie swoje arrasy tka barwinek. „Na razie”, „tymczasem”, trzeba się żegnać, trzeba się rozstawać. To właśnie ta najważniejsza z nauk. „Do widzenia” to przecież wyraz wiary w czas przyszły, w czas nieskończony. Ta wiara, jak wąski most nad potokiem, przeprowadza nas na drugą stronę.