środa, 28 listopada 2012

swoje miejsce

Odkąd wyjechałam, wtedy, odkąd opuściłam Swoje miejsce, nie mam już Swojego miejsca. Jestem znikąd. Jednocześnie, tak, czuję to wyraźnie, teraz dopiero mogę być stąd i stamtąd, z Katowic, z Krakowa, Gdańska, Przemyśla. Nie ma to znaczenia. Teraz dopiero wiem, że w rzeczywistości nie ma wielu miast. Miasto jest jedno. Przejawia się różnie, ma różne oblicza, smutne robotnicze, poorane bruzdami i ropiejącym tynkiem, piękną, elegancką wielkomiejską twarz o szlachetnych rysach, ma zakamarki ciemne i brudne, które wszędzie wyglądają tak samo, wstydliwe ukryte miejsca. Mieszkają w nich wszędzie ci sami ludzie a ich historie to jedna i ta sama opowieść. Patrzę na mapy miasta. Rozsypane kwadraciki zabudowań i sznyty, równe i mocne ulic. Szosy, niedoszłe autostrady, te planowane w przyszłości i resztki minionych, mosty, zakręty, przebudowy. Żywa tkanka. Miasto jest twarzą. Tak wiele ma do powiedzenia i robi to inteligentnie, niejednorodnie, za każdym razem inaczej. Przejeżdżam miasto za miastem i wszędzie jestem u siebie. Znowu się spotykamy. Wyjeżdżam i powracam. Katowice, Bytom, Wrocław, a potem mały, niekształtny Brzeg, a w międzyczasie rzut oka na Opole. Moja świadomość nie przetwarza tych zmian. Z miasta do miasta, ze wsi do wsi. Całkiem jak w kalejdoskopie, gdzie różne obrazy powstają wciąż z tych samych kilku elementów. Im jest ich więcej, im częściej migają mi przed oczami, tym częściej myślę o domu. Czy to miejsce wyjątkowe? Inne? Wyjęte spod prawa identyczności, powtarzalności? Miejsce, które nie daje się łatwo wymienić na inne? Doprawdy, zapomniałam już czym to jest, czym może być dom. Kiedyś miałam Swoje miejsce. Odkąd wyjechałam, jestem znikąd..

środa, 21 listopada 2012

Lublin

Poranek w Lublinie. Niespodziewany koniec snu. I to zdziwienie, że nie jestem tam, gdzie sądziłam, że śpię. Dziwne uczucie. Póki oczy zamknięte, ciało odgaduje znajome kształty, wszystko wydaje się oczywiste i codzienne. Dopiero wzrok wyjawia prawdę. Dom jest daleko. Za oknami dachy Lublina. Czerwone dachówki przeplatają się z kwadratami blachy, czerwone, brązowe i czarne. Patchwork lubelski. Do tego kominy, anteny, talerze satelitów. Ostatnie jesienne gołębie znajdują tu zaplątane nasiona drzew. W oddali widać skrawek kamieniczek starego miasta. Świt nasącza się światłem. Leżę nadal i nasłuchuję. Jak brzmi tu poranek? Autobusy, pokrzykiwania, ciche porykiwanie ledwie zbudzonych samochodów. Na klatce schodowej dzieci idą do szkoły, rozmawiają głośno. Śmiech i rytm stóp. Myślę o tych wszystkich miejscach, które mijałam wczoraj. O wioskach ciągnących się wzdłuż szosy. Miejscowość Kamień, gdzie dźwig rozbijał w drzazgi starą chałupę. Albo inna, Krzemień, do którego od lat nie przylatują bociany. W ich potężnym gnieździe trawa rośnie i samotna brzoza. Wsie i miasteczka, które wydają się istnieć tylko siłą rozpędu. Nie czekają na nic, choć wypatrują tęskniące okna za innym, lepszym, nowym życiem. Jedno podobne do drugiego, jak swoje własne odbicia, jak cienie, wyobrażenia miejsc. A potem Kocudza i Szczebrzeszyn, kawałki moich własnych dobrych wspomnień. Wspomnień z lata, z tańca, żywiczny zapach rozgrzanych desek, zapach ludzi, dotykanie i czucie namacalne naszego istnienia. Teraz Kocudza i Szczebrzeszyn są tylko obrazkiem za oknem samochodu. Toną w jesiennym półmroku i nie przypominają siebie, jakby tamto było jedynie iluzją, ich własną projekcją, marzeniem. Kiedy jesień chyli się ku końcowi, wszystko jest tak bardzo odarte z koloru, że lato i jego bujne soki wydaje się niemożliwe. To nigdy nie nastąpi, nie wróci. Po drodze, na stacji benzynowej, widzę w szybie swoją twarz. Jesienną. Z szarością zmęczenia i długiej drogi. Wydaje się, że lato nigdy już nie wróci.

sobota, 10 listopada 2012

pamięć

Ciągle tu wracam, wciąż od nowa i jeszcze. Wszystko dzieje się poza mną, cóż ja mogę? Chciałabym zostać, zapomnieć, zetrzeć z mapy niechciane drogi. Chciałabym, żeby nowe było faktycznie możliwe. Nie umiem. Minione istnieje bardziej, jego smaki, zapachy są bardziej intensywne, miniony dotyk, spojrzenia, słowa, wszystko to brzmi, jakby zaistniałe niegdyś, rezonowało i teraz we mnie, niczym w brzuchu instrumentu. Chcę to wyśpiewać, zagrać, wybrzmieć. Chcę? Nie, nie chcę. Ale śpiewam, wybrzmiewam. Tylko tyle. Czuję, jak przez moje ciało przepływa falą przeszłość. Jestem jej potrzebna. Dzięki mnie trwa. I znów tu jestem. Te same miejsca, domy, drzewa, krajobraz w różnych porach roku, kalejdoskop kolorów. Świat z tych samych elementów, a taki inny za każdym razem. Przed domem kapią z brzozy świetliste ogniki liści. Obok modrzewiowy kandelabr. Ale to już koniec, ostatnie minuty światła i barwy, następnym razem zostaną tylko suche badyle sterczące w niebo bezradnie w oczekiwaniu na zmartwychwstanie. Przywożę jedną walizkę, albo plecak, parę najpotrzebniejszych rzeczy. Wszystko zasnute trudno usuwalnym rodzajem tęsknoty, zabrudzone, trwale zniszczone pamięcią. Spodnie, bluza, bielizna, to wszystko nie zmienia się tak często, trwa aż po rozpad i pamięta. Tamten dzień, wieczór, sukienka do tańca, buty na obcasie, czarne pończochy, ech. Na przekór wszystkiemu nie chcą umrzeć, jakby pamięć dawała im czas, a może i wieczność. Przynajmniej moją małą wieczność, nieskończoność po ludzku, mierzoną życiem i pamięcią. Więcej pamiętam niż widzę, więcej odczytuję, niż jestem w stanie zaobserwować, jakbym żyła w czasie minionym, a w tym, tu, była jedynie cieniem. Istnienie wsparte o przeszłość jest widmowe. Nikt w nie nie wierzy. Żadne oczy nie opierają się, nie zatrzymują na mojej twarzy. Przejrzysta materia ciała rozpływa się, gdy sięgnąć po nie ręką. Odstawiam walizkę, w domu, którego już nie mam. Siadam na brzegu nieswojego łóżka i czuję jak spomiędzy nici, z których utkana jest rzeczywistość, prześwituje ku mnie przeszłe, jak wzmaga się aż w końcu wypiera obecne i na powrót się staje. Czuję jak wgryza się w moje ciało, jak powoli przetrawia je i zamienia w cień. Znowu to samo. Trzeba zebrać swoje rzeczy i uciekać. Spróbować życia gdzie indziej. Z dala. Zainspirować się innym krajobrazem, poszukać w nim bezpiecznego schronienia. Ale nie mam złudzeń. Prędzej czy później znajdzie mnie wszędzie i każe znów przebyć te setki kilometrów w poszukiwaniu. Wszystko to zaczyna przypominać wahadło, rytm pamięci i odchodzenia, zgoda i niezgoda, tęsknota i nadzieja. Pilnie poszukiwany zegarmistrz, który potrafi naprawić zacięty mechanizm. Który będzie wiedział jak skierować czas na właściwe tory tak, by pamięć nie myliła było z jest, by umiała zamykać za sobą drzwi.