środa, 31 sierpnia 2011

spotkanie, którego nie było


Wyszedłeś, a tymczasem jesień, wślizgnęła się niepostrzeżenie. Dmuchnął zimny wiatr. Wyszłam z kubkiem kawy i marzyłam o tamtym swetrze. -Pachnie Tobą – powiedziałeś.
Wyszedłeś.
Między tym i tamtym życiem, między starym, a nowym domem, pomiędzy końcem jednej historii i początkiem całkiem jeszcze nieznanej, stanąłeś ze swetrem w ręku, dla mnie. – Uważaj na siebie – powiedziałeś. Szliśmy nocnymi ulicami. Chciałam Cię wziąć za rękę. Ale byłeś niestety tylko pomiędzy. Ten świat zatrzaskiwał się między nami jak wieko skrzyni. Twoja ręka była za daleko. To wszystko nie miało się nigdy wydarzyć.
Nocne miasto spało już dawno. Obudziliśmy stary dom. Pudła z książkami - niemi świadkowie niewypowiedzianej rozmowy, która zdarzyła nam się wtedy. Zimny wiatr zapowiadał koniec lata. Trzeba wyruszać.
-- Pójdę już – wbiłeś mi to w pierś, jak nóż.
Tak, na nas już czas. Im bardziej słyszysz wezwanie do pozostania, tym bardziej wyjdź. Tak będzie lepiej. Dobre historie to te, które nigdy się nie wydarzyły. W pudłach, obok nas, spało ich wiele. A my napisaliśmy kolejną. Twoja ręka była tak daleko.
Tęsknota za tobą jest tylko cieniem. Prowadzi dalej i w głąb. Dotknąć cię i zostać to sprzeniewierzyć się szukaniu.
-- Ja też już pójdę.
Ostatnie spojrzenie, ostatnie dążenie do bycia choć jeden krok bliżej, ostatnie słowo i brzmienie głosu, ostatnie ostrze pragnienia tak gwałtownie przecinające senne ciało.Pozostał dom, opustoszała skorupa, i tysiące opowieści takich jak nasza, śpiących w przykurzonych pudłach.   

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

wieczór aż po świt


Noc była ciemna jak noc. A po niej jasny dzień zaczął się różową wstęgą w poprzek nieba. Zamykanie za sobą drzwi bywa trudne.
Leżałam w ciemności czekając na świt.
A czas długi,
a łóżko tak bardzo puste,
rozległe jak otwarte pole.
Snu ani widu, ani słychu.
Miałam przed oczami wieczór w sytuacji, która chciała mnie uwieść, zatrzymać tu. Dobre pożegnania to te, które otwierają przed nami wieczność tęsknoty. Już. Od teraz.
Muzyka kwiliła jak dziecko, dziecko płakało, zmęczone. Wino było wystarczająco dobre. Światło w kolorze lipowego miodu. Bliskość, taniec, wilgotna skóra. Chciałam robić zdjęcia, żeby zapamiętać. Ale zapamiętałam. Wystarczy. Ta łagodność była mocna i przejmująca. Ta muzyka delikatnie kołysała. Jak miłość.
Zamykanie za sobą drzwi bywa trudne.
Zdarza się, że nie warto mówić, bo słowa niczego nie zmienią. Stało się. Wilgotna skóra, ciepło i zimno zarazem.
Świt rozkładał różowy dywan. Kawa zbyt wczesna. Dłonie śpią jeszcze. Ale głowa czuwa. Od wczoraj czujnie obserwuje, osuwa się po twarzach i przedmiotach, po krajobrazie, jakby omdlewała i wszystko to zabiera ze sobą, jak pochwycony kraniec obrusa, a na nim talerze, dzbany, misy i wazy. Łubudu.
Świt różowe uda rozchyla i słońce już na niebie. Czas zamknąć ten wieczór. Niech nastanie dzień ze swoją wielością, mnogością, rozlicznością, z rozproszeniem i konkretem zarazem. Różowe uda. I w złotym miodzie poranka zanurzone końcówki drzew. Niech się dzieje.

piątek, 26 sierpnia 2011

zapiski z grobu

W wybebeszonym domu wszystko pachnie grobem. Wilgoć zakrada się, wspina po ścianach i skrapla na oknach. Deski podłogi milczą. Siedzę przy kominku i palę kolejne papiery, listy, zapiski, notatki, druki i ulotki. W grobie wszystko staje się pyłem, prochem. Pamięć rozpada się, tryumfuje materia. Chciałabym móc spalić wszystko. Ubrania i meble, a potem także nazwisko, historię, nie jedną, ale wiele historii, spalić tęsknoty i marzenia. Niech nie zostanie nic z tego, w co obrosłam. Szczur, zatruty, padł gdzieś w kącie. Śmierdzi. Ale nie będę go szukać. Nie chce mi się już sprzątać. Sprzątanie należy do innego świata. W tym jest tylko chaos, garstki ziemi na podłodze, pajęczyny i zatęchły zapach pod łóżkiem. I stało się to nagle i nieoczekiwanie. Z życia przeszliśmy do umierania. Wystarczyło zgodzić się na odejście, ruszyć z posad to, co zdawało się na wieki wieków. A może tak mi się zdaje. Wydaje mi się, że wybrałam, zdecydowałam. Leżąc w ciemnym grobowcu, dobrze wiem, że powodują mną silniejsze prądy i impulsy, że jestem dryfującą, przemieniającą się drobiną materii, teraz taka, jutro inna, wciąż w transformacji, w procesie. Świadomość przydarza się jak kolor oczu, tożsamość, jest zaledwie wypadkową biochemicznych procesów. Zapala się i gaśnie, pojawia się i odchodzi. A znaczenia ma tyle co fruwające z wiatrem nasionko mlecza.
Najgorzej jest w nocy. Kiedy zapada ciemność, zapach grobu zdaje się wyciągać po mnie ręce. Gładzi mnie, wchodzi pod koc i delikatnie sunie po udach. Chłodno. Sierpień się kończy i wiatr nocą wdziera się przez szczeliny w futrynach. Wstaję i zamykam okno, ale zapach nie pozwala zasnąć. Nocna herbata zawsze ma w sobie coś ze spotkania, z rozmowy. Jak dawno nie rozmawiałam z nikim w nocy, przebudzona nagle, z powodu snu, chłodu lub pragnienia. Dawno nie rozmawiałam.
Przy małej lampce na stole w kuchni przysiada cisza. Odsiadujemy swoje przed podróżą. Na szczęście. Kłębią nam się przed oczami obrazy, możliwości, scenariusze, plany. Słowa nie przychodzą.
Kiedy znalazła się w szpitalu, powiedziała do mnie pierwszego wieczora – proszę, otwórz okna.
Wiedziałam, że umrze. Wiatr wpadał jak chciał przynosząc wilgotne wiosenne opary. – Otwórz okna – nalegała.
Przy otwartym oknie, zdecydowanie łatwiej się zasypia.  

czwartek, 25 sierpnia 2011

pożegnanie dostrzeżone z okna samochodu


Miasto się skończyło, zaczęły się łąki i gdzieniegdzie domy otoczone sadami, ogrodami. Jechałam tamtędy wiele lat temu. Powoli, niespiesznie, chłonąc otoczenie, proste i bezpretensjonalne. I wtedy nagle zobaczyłam ich dwoje. Stali po dwóch stronach siatkowego płotu. Rozmawiali. Ciężar słów wisiał nad tym obrazkiem jak ciemna chmura. On w lekkim dystansie, z rękami w kieszeniach, jakby chciał tę ciemną chmurę zlekceważyć. Ona inaczej. Ona wtopiona w siatkę. Dłonie i długie palce zanurzone pomiędzy metalowe oka, jak bluszcz. Nieświadomie wędrowały ku niemu. Całe jej ciało niczym pień pochylało się, ciążyło ku drugiej stronie. Wiatr powiał. Nawet węże jej włosów natychmiast ruszyły ku niemu, wplotły się. Jak bluszcz.
Nie mogłam oderwać od nich oczu. Przypominała mi drzewo rosnące tuż pod naszym płotem. Drzewo które wyraźnie, tak jak ona, czekało, błagało, wyciągało ręce. Kiedy T. postanowił je ściąć, poszłam jeszcze raz je obejrzeć. Kora miękko oblała siatkę. Można by przysiąc, że drzewo przesunęło się, ruszyło z miejsca. Stopiony z metalem kawałek nie przypominał twardego i bezwzględnego drewna. Wyglądał jak coś miękkiego, opływowego, elastycznego. T. wyciął drzewo, ale kawałek, ten najbardziej złączony z siatką, został i wisiał teraz martwy wzbudzając we mnie wyrzuty sumienia.
A dziś znów trafiłam w to samo miejsce. Mała wieś urosła. Sklepy, hurtownie, nawet jakaś fabryczka wyrosła nieopodal. Jego dom wyglądał na opuszczony. Przyhamowałam. Dawno niekoszony trawnik, poszarzała elewacja, ani dymu z komina. Od strony drogi, tam, gdzie kiedyś stała, w tej proszalnej pozie, wyrosły wysokie mimozy. Ich żółte palce strzelały przez oka siatki tam, w głąb. Ku pustemu miejscu, które po sobie zostawił.  

środa, 24 sierpnia 2011

do zobaczenia nigdy


 Rok temu. Tu. Na tej stacji. Do zobaczenia.
Na moment realny. Na wyciągnięcie ręki.
Byłeś. Tu. Na tej stacji. Do zobaczenia.
Piłyśmy tu obok wino ze znajomą i wiatr ciepły powiał. – Lato się kończy – powiedziałam – do zobaczenia.
Rok temu.
Patrzyła mi w oczy. – Hej! Jesteś tu – krzyczała – czy coś się stało? Co czujesz? - wołała na mnie.
Usta miałam zamknięte, jak grób. Albo jak ust brak.
Rok temu. Na tej stacji.
Nie. Nie rok temu. Dziś. Jutro. Pojutrze. Zawsze. Mój czas zatrzymał się wtedy. Utknął.
I nie mogę już odejść. Stoję tam. Na tej stacji.
Pełnej zapachu, ciężaru, dotyku. Pełnej twojego głosu. I przyszłości co się nie zdążyła wykluć. Martwa.
Teraz ciągnę to wszystko za sobą, jak siatki, jak tobołki.
Brudny dworzec. Wygwizdów i smród. Cud dokonał się w stajni. O jedno słowo za dużo. Za dużo o jutro. A przecież ci, których jutro już nie ma, nie powinni o jutrze rozprawiać.
Dlaczego? Rok temu? Na tej stacji? Jedyny raz przytuliłeś. A potem już nie było nic.
Więc do zobaczenia nigdy.
Odjeżdżam wciąż tym samym pociągiem. 

przekleństwo rzeczy


Rzeczy, rzeczy, wszędzie rzeczy. Czapki, rękawiczki, piżamy, koszule nocne, buty (czy w górach buty na obcasie kiedykolwiek mi się przydadzą?). Rzeczy, setki i tysiące. Wszystkie, jak się kiedyś zdawało, niezbędne, a teraz tak bardzo zbędne. Przedmioty jak kamień u szyi. Koszmar rzeczy, nadmiaru, wielości, przedmiotowych dygresji. Co robić? Wyrzucić? Oddać? Na coś zamienić?
Pudła do Caritasu, pudła dla kogoś-tam, pudła na śmietnik. Wciąż wynoszę, wyrzucam, ale w domu ciągle tyle samo
magia przedmiotów
upiorne pączkowanie.
Kartony pod fortepianem tworzą wysokie piramidy. W pokoju dzieci każda karteczka ma znaczenie. Za duże spodnie kiedyś staną się dobre, sukienki po jednej, będą dla drugiej, iluzja sięprzydawania zapewnia rzeczom długowieczność, a może i wieczność? Jest taka żydowska bajeczka o płaszczu Józefa, który przemieniał się w czasie stając się koszulą, kamizelką, krawatem, a na koniec obszyciem do guzika.
Jadę na targ staroci. Gitara, kilka płyt i ciuszki dla dzieci idą w świat. A w moim kartonie nadal pełno. Co robić? Zdawałoby się, że w tym nadmiarze zakupy są po prostu grzechem, pomyłką, czymś najmniej chcianym. A tymczasem, na jednym ze straganów znajduję małe cudo. Drobne złote pudełeczko ma na wierzchu obrazek. Patrzy z niego jasnym okiem drozd siedzący na gałęzi jarzębiny. Otwieram. W środku jest maleńkie lusterko. A w nim jestem ja. Niezbędny przedmiot codziennego użytku.
Biorę. Pojedzie ze mną w świat. Dzięki niemu moja twarz będzie zawsze przy mnie, na wyciągniecie ręki, ukryta w małej drogocennej szkatułce. Co jakiś czas będę zerkać na pudełko i jego trwałe, złote piękno, na drozda, który na zawsze pozostanie taki sam, a potem otworzę i spojrzę na siebie. Za rok, pięć lat, dwadzieścia. Będę się przeistaczać zamknięta w ten trwały, błyszczący kadr.


niedziela, 21 sierpnia 2011

pozwolić odejść


Pożegnania. Kolejne, jedno po drugim, jedno trudniejsze od drugiego.
Czy pamiętasz swoje pierwsze pożegnanie? Z matką, kiedy zostawiała cię po raz pierwszy samego? Z przyjacielem, z kimś, kto odszedł na zawsze? Tak, pamiętam. Nawet jeśli zatarły się w głowie szczegóły, nawet jeśli obraz tamtego rozstania jest poszarpany i nieczytelny, kolory, kształty, otoczenie, dokładny czas i miejsce, nawet jeśli to wszystko nie jest już dla mnie takie pewne, to pewne jest to, co się zdarzyło. Ten moment, kiedy trzeba po prostu pozwolić odejść. Najtrudniejszy spośród gestów. Tak, idź, odejdź, jeśli tak ma być. Odejdź matko, przyjaciółko, odejdź ty, miejsce, które tak kochałam, odejdź krajobrazie, odejdź zapachu. Pozwalam. Uwalniam. Wyzwalam z siebie samej, od siebie.
Był czerwiec, wieczór. Pogodny po deszczowym dniu. Przyszłam nad jeziorko w Podkowie Leśnej i poczułam tęsknotę. – Ty jesteś miejscem, za którym będę tęsknić – pomyślałam. Spacerowałam wtedy długo. Po okolicznych wydmach i wzdłuż brzegu. Przyglądałam się drzewom zanurzającym długie konary w wodzie. Spokojnie, bez pośpiechu tak, jak podczas spotkania. Jak wtedy, kiedy chce się porozmawiać po raz ostatni i tak trudno się rozstać.
Kiedy ktoś znika z Twojego życia czasem przeżywasz coś w rodzaju omamów, dysocjacji, bóg wie, jak to nazwać. Nagle, w twarzy zupełnie innej osoby, dostrzegasz tamtą, wytęsknioną twarz. Albo staje ona przed tobą w wyobraźni, ale taka realna, że boli serce. Tak samo jest z krajobrazem. Gdzieś kiedyś, nad jakąś wodą przypomni mi się nagle bajoro podkowiańskie i nie zrobi mi się z tego powodu lepiej. Kiedy widzę zmarłych, wiem, że proszą o modlitwę. Kiedy przychodzą dawno nie widziani, o co proszą? Czy mogę coś dla nich zrobić?
Laisser de fair qc
laisser
laisse moi, laisse toi, etc
bien, donc, au revoire
Chcę to powiedzieć także Tobie, ale nie potrafię.
Psa mi szkoda, bo ze schroniska. Oczami smutnymi wypatruje już końca naszej przyjaźni. Podobnie jak ja. Jakbyśmy jedli z tej samej miski.

piątek, 19 sierpnia 2011

dygresje


Oto jeden z dylematów człowieka w trakcie przeprowadzki – czy stos zgromadzonych leków lepiej wyrzucić, czy może połknąć? Czy pakować metodycznie do kartonów każdy przedmiot, czy może wywalić wszystko na śmietnik i zapomnieć?
Tego można mieć naprawdę dość. Mam wrażenie, że było by o wiele łatwiej spakować do kartonu mnie. Resztę zostawić w spokoju. Co komu zawiniły sukienki i buty, co zawiniły garnki i drylownice do wiśni, miksery i kubeczki, obgryzione szklanki i srebrna solniczka do wielkanocnego koszyka. Niech sobie żyją. Ja się pakuję.
Niestety to nie przejdzie. Ja wychodzę ostatnia, jak kapitan. Pasażerowie przodem. W kartonowych szalupach. Będą dryfować, byle dalej od miejsca katastrofy, byle tam, gdzie – jak się wszystkim zdaje – leży ziemia obiecana. Ratunek.
Dla mnie już nie starczy powietrza, czasu, szansy.
Nie ważne.
Pakowanie przypomina popadanie w dygresje. Każda książka ujęta w rękę zaprasza do siebie. Zaglądam i tak mija nam na rozmowie godzina za godziną. Każdy przedmiot ma swoją opowieść. A jest ich tak wiele, zbyt wiele. Umykają godziny i dni, a ja wciąż stoję w tym samym punkcie i rozważam teoretyczne aspekty przeporowadzkologii. Wystarczyłoby wyrzucić wszystko na śmietnik i wyjść wrzucając klucz do skrzynki na listy.
Ja tak nie umiem.
Popadam więc w te dygresje nie bez radości. Nie ma tu ze mną nikogo. Oprócz żółwia, który też leży już w kartonowym pudełku. Rozmawiam więc, a raczej słucham wszystkich tych przedmiotów i zastanawiam się, co dalej.
Jutro w Podkowie targ przydasiów. Czy komuś przydadzą się moje wspominki? Ano, zobaczymy.  

czwartek, 18 sierpnia 2011

Sprawdź z jakim domem przyjdzie ci się pożegnać

Różne są domy. Podobnie jak ludzie. Spokojne, zadumane, albo humorzaste, postrzelone. Z każdym inaczej się rozstaje. Inaczej żegna. Jeśli mieszkasz w domu z duszą, nastrojowym, cichym i ciepłym, pożegna cię serdecznie, a na drogę podaruje ci odrobinę zapachu. Gdy znajdziesz się w potrzebie, albo zostaniesz sam, ten zapach zbuduje nad tobą niewidzialny szałas, w którym zaśniesz spokojnie i śnić będziesz o nim, o twoim domu. Szkoda się z takim domem rozstawać. Ale jednocześnie nic cię nie trzyma, jesteś wolny, czujesz się bezpiecznie, na tyle bezpiecznie, że gdy opuścisz szczęśliwe gniazdo, nie pożałujesz. 
Bywają domy sentymentalne. Zwykle zbyt wiele w nich drobiazgów. Osiada na nich kurz i wspomnienia. Ich zapach dręczy, zasmuca, wkrada się do snów i każe marzyć o tym, czego nie ma. Taki dom jest jak labirynt. Ma pokrętne wnętrze. Nigdy nie wiesz dokąd cię ono zawiedzie. W jakim pokoju się znajdziesz, co zobaczysz w wiszącym na ścianie lustrze. Jeśli musisz opuścić taki dom, uważaj na siebie. Lusterko schowane w tylnej kieszeni spodni jest zatrutym podarunkiem od niego. Za każdym razem kiedy na nie spojrzysz, zrobi ci się na sercu ciężko. A tafla lustra opowie ci smutną historię o minionej szczęśliwości, o tobie innym, lepszym, młodszym, tobie, którego sam opuściłeś, zostawiając dom. Tęsknota - odkąd opuścisz sentymentalny dom, będzie wędrować razem z tobą. 
Są też domy ze złamanym sercem. Zimne, białe ściany, noszą na sobie ślady brudnych rąk. Od dawna nikt ich nie malował. Nikt też nie poprawi krzywo wiszącego obrazu, nikt nie pomyśli, żeby do mebli pasowały zasłony, żeby wszystko w tym miejscu miało jakiś sens i porządek. Po co? Nikt nie kocha tego domu. Każdy kto tu mieszka, jest jedynie na chwilę. Potem znika i nigdy więcej nie wraca. Dom ze złamanym sercem często stoi pusty. Przez dziurkę od klucza zagląda wiatr, wpada, omiata kąty, ale nie ma tu czego szukać więc ucieka poganiany ciszą. Wieczorem, kiedy w domu zapada ciemność, z kątów i dziur w podłodze wychodzą szczury. Biegają jak opętane po kuchennych szafkach, biją się o drobinki cukru rozsypanego na stole, piszczą z głodu. Dom nie umie ich nakarmić. Nie jest dobrze opuszczać dom ze złamanym sercem. Podobnie jak zraniony zwierzak, albo człowiek, bywa agresywny. Przeczuwając kolejną porażkę, widząc ciebie pakującego do kartonowych pudeł swoje życie, zaczyna się mścić. Niosąc ciężkie pudła w stronę drzwi uważaj na próg. Z pewnością będzie próbował cię podciąć. Nie, nie chwyta cię za nogi i nie woła - zostań proszę, poprawię się, będę ciepły, przytulny, nakarmię cię i zanucę nocą do snu-. Nie. Dom ze złamanym sercem chce ci tylko dokuczyć. Nie wie, że można coś zmienić. Zresztą, czy faktycznie można? Nie wie, że można pogodzić się z samotnością i niekończącą się serią pożegnań. Ranny dom niszczy. Na tydzień przed wyjazdem zepsuje ci się pralka (niemożliwe, dopiero kupiona). Zaraz potem szczur przegryzie kabel lodówki (masz ci los!). Nie trzeba będzie długo czekać, żeby z zapalonego na kominku ognia wytoczył się węgielek i spowodował mały pożar. Podłoga do wymiany. 
Niestety ja właśnie żegnam się z takim domem. Jak Syzyf walczę z kolejnymi usterkami. Staram się nie liczyć siniaków. Nocą zamykam się w sypialni, żeby nie słyszeć pisku szczurów. Żal mi go, ale to przypadek beznadziejny. Nawet nie chce mi się odmalować ścian. Po co. Dom ma wciąż nadąsaną minę i NIE KOCHA. Nie to nie - myślę i potykając się o próg wynoszę ostatnie kartony. Żegnaj - mówię i odjeżdżam, a on udaje, że nie patrzy za mną. Widzę go jeszcze w lusterku jak stoi, blady i zimny jak głaz. Dom po wielokroć opuszczony.