czwartek, 1 maja 2014

PEWNEGO DNIA PRZYSZEDŁ PO MNIE CZAS

Zaczęło się we włosach. Drobne niteczki srebra, jak zaplątane babie lato. Wciąż jeszcze ciepło i pięknie i rzeka i słońce, ale te niteczki wołają już nas ku jesieni. Lato dobiega końca. A teraz nie mogę poznać własnej twarzy. Czy to nadal ja? Czy jakaś inna zajęła moje miejsce we mnie. Wiem, że jestem tam w środku, tkwię skurczona, w odwodzie i powoli zmierzam do punktu. A ta na zewnątrz jest jak skorupa, jak gipsowy odlew. Pozornie taka podobna. Patrzę jej w oczy, ale nie zastaję w nich nikogo. Kąciki ust są bezradnie opuszczone. Skóra ugina się pod ciężarem czasu, stwardniała i zastygła w znużeniu. Im dłużej patrzę, tym mniej widzę siebie. Srebrne nici we włosach zgęstniały. Wszystko to tchnie samotnością. Jestem jak opustoszały dom pełen wilgotnego chłodu z lustrami ciemnych okien. To się musiało stać niedawno. Czas przyszedł po mnie smutnym jesiennym tchnieniem. Rozstania, rozdzielenia, wyrywanie z korzeniami – to był ciąg zdarzeń, które miały nauczyć mnie pożegnania. Wszystko co mam, to chwila. Żadna z rzeczy nie jest moja. Nawet rów pełen kaczeńców, ani kołujący nad głową jastrząb, ani ostre sierpy słonecznego blasku rozbujane na powierzchni wody. Ani płaskowyż brzucha, ani pnie nóg, korona głowy i miękkie pagórki piersi. Pozostało jedynie wierzyć, że choć ja mogę jedynie na moment przystanąć i popatrzeć, wszystko to, w swej istocie, będzie trwać. Poddane rytmowi pór roku, w nieustannym wirze rozpadania się i odnowy. Albo, kiedy minie czas, będę mogła wreszcie powrócić do Doliny, zostać na zawsze i patrzeć. Kwitnąć obok kaczeńców, wyrastać pośród zawilców, na łące pod lasem, gdzie swoje arrasy tka barwinek. „Na razie”, „tymczasem”, trzeba się żegnać, trzeba się rozstawać. To właśnie ta najważniejsza z nauk. „Do widzenia” to przecież wyraz wiary w czas przyszły, w czas nieskończony. Ta wiara, jak wąski most nad potokiem, przeprowadza nas na drugą stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz