sobota, 27 października 2012

chwila

Jechałam serpentynami i nagle coś było nie tak. Samochód przestał mnie słuchać. Widziałam wyraźnie przesuwającą się pode mną jezdnię, jak ucieka, wysuwa się, umyka. Śliskie, wężowe ciało. Przyciskałam hamulec, ale bez efektu. Próbowałam skręcić - na nic. To niby chwila, ale czasu było w bród, by uświadomić sobie to wszystko i przemyśleć. Dostatecznie dużo, by świadomie stwierdzić, że nic się już nie da zrobić, a tę sytuację trzeba przeżyć do końca. Nie można zamknąć oczu i udawać, że się zniknęło tak, jak robią to dzieci. - Nie ma mnie – wołają zasłaniając sobie oczy. Nie. Nic z tego. Trzeba patrzeć, trzeba widzieć, nie wiedząc jeszcze, co takiego przyjdzie nam zobaczyć, na co się jeszcze napatrzymy. Może na nic, albo właśnie na wszystko, a może za moment przestaniemy już patrzeć, albo spojrzymy inaczej, w inną stronę i wszystko stanie się takie oczywiste, wszystko się unaoczni. Nie wiadomo. Rzadko zdarza się taki czas, taka chwila, kiedy stery trzyma w ręku ktoś inny, kiedy trzeba się tylko poddać. Rzadko, a może zawsze, ale nie zawsze czujemy to na swojej skórze tak wyraźnie. Święty czas spotkania z prawdą. Myślałam, że będzie dachowanie. Nie, udało się szczęśliwie wyjść bez szwanku. Samochód do naprawy, ale życie, zdrowie mają się nieźle. Wieczorem dopada nas wszystkich smutek. Sączy się z tamtej chwili, wypływa, wsiąka w nas i nie daje spokoju. Włączamy film, komedię. Może minie, odejdzie, ale nie. Patrzę w puste okno, za którym ciemność żłobi swój tunel. Pracowicie odgarnia resztki światła, odkrywa przede mną wnętrze nocy. Wszystko dziś miało być inaczej. Kto tu rozdaje karty? Los? Kąty zakrętów, czy wilgotność nawierzchni? Możliwości jest wiele, ale wśród nich nie ma mnie. Czas mija, ja mijam, muszę się wreszcie z tym pogodzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz