piątek, 5 października 2012
zmierzchanie jesienne
Znowu jesień. To "znowu" mnie prześladuje. Dostrzegam przede wszystkim powtarzalność, widzę jak kręcę się w kółko, podczas gdy reszta świata mija mnie dzień po dniu. Za oknem jesienne kolory. Złote góry i płonące krzewy. Kiedy przychodzi zmierzch, wychodzę na drogę i wędruję po mleko do wsi. Gdzieś w lesie ryczą jelenie. Wilki podchodzą pod ludzkie siedziby wystraszone nadchodzącą zimą. Ma być wczesna i bezlitosna. Któregoś dnia obudzimy się pozbawieni kolorów, w bieli i czerni, jak w starym telewizorze. Nie tylko wilki się tego boją. Wędruję i w chłodnym powietrzu wyłapuję drobiny tamtego roku, ten sam zapach kasztanów i liści, ta sama kurtka na tę samą porę roku. Dlaczego wszystko musiało się skończyć. Za zamkniętymi drzwiami została tamta ja z odrobiną nadziei, jak z kwiatem we włosach. Teraz idę niczym zombie. Nic mnie już nie martwi, ani wilki, ani gęstniejący mrok, ani samotność, ani gwar. Tylko uchylone drzwi jesieni, za którymi widzę ciebie, tylko to mnie martwi, bo przypomina mi tamto życie pozostawione gdzieś w październiku 2011 na dalekim krańcu Krakowa.
Powiewa chłodny wiatr. Pamiętam zimno oczekiwania. Nic już nie jest takie jak wówczas, a mnie być może nie ma w ogóle. Jestem cieniem wędrującym wciąż tą samą drogą. Po co? Dokąd idę? Kiedyś może trafię na odpowiedni czas, kiedyś może droga zaprowadzi mnie wreszcie na miejsce.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz