sobota, 10 listopada 2012
pamięć
Ciągle tu wracam, wciąż od nowa i jeszcze. Wszystko dzieje się poza mną, cóż ja mogę? Chciałabym zostać, zapomnieć, zetrzeć z mapy niechciane drogi. Chciałabym, żeby nowe było faktycznie możliwe. Nie umiem. Minione istnieje bardziej, jego smaki, zapachy są bardziej intensywne, miniony dotyk, spojrzenia, słowa, wszystko to brzmi, jakby zaistniałe niegdyś, rezonowało i teraz we mnie, niczym w brzuchu instrumentu. Chcę to wyśpiewać, zagrać, wybrzmieć. Chcę? Nie, nie chcę. Ale śpiewam, wybrzmiewam. Tylko tyle. Czuję, jak przez moje ciało przepływa falą przeszłość. Jestem jej potrzebna. Dzięki mnie trwa.
I znów tu jestem. Te same miejsca, domy, drzewa, krajobraz w różnych porach roku, kalejdoskop kolorów. Świat z tych samych elementów, a taki inny za każdym razem. Przed domem kapią z brzozy świetliste ogniki liści. Obok modrzewiowy kandelabr. Ale to już koniec, ostatnie minuty światła i barwy, następnym razem zostaną tylko suche badyle sterczące w niebo bezradnie w oczekiwaniu na zmartwychwstanie.
Przywożę jedną walizkę, albo plecak, parę najpotrzebniejszych rzeczy. Wszystko zasnute trudno usuwalnym rodzajem tęsknoty, zabrudzone, trwale zniszczone pamięcią. Spodnie, bluza, bielizna, to wszystko nie zmienia się tak często, trwa aż po rozpad i pamięta. Tamten dzień, wieczór, sukienka do tańca, buty na obcasie, czarne pończochy, ech. Na przekór wszystkiemu nie chcą umrzeć, jakby pamięć dawała im czas, a może i wieczność. Przynajmniej moją małą wieczność, nieskończoność po ludzku, mierzoną życiem i pamięcią.
Więcej pamiętam niż widzę, więcej odczytuję, niż jestem w stanie zaobserwować, jakbym żyła w czasie minionym, a w tym, tu, była jedynie cieniem. Istnienie wsparte o przeszłość jest widmowe. Nikt w nie nie wierzy. Żadne oczy nie opierają się, nie zatrzymują na mojej twarzy. Przejrzysta materia ciała rozpływa się, gdy sięgnąć po nie ręką.
Odstawiam walizkę, w domu, którego już nie mam. Siadam na brzegu nieswojego łóżka i czuję jak spomiędzy nici, z których utkana jest rzeczywistość, prześwituje ku mnie przeszłe, jak wzmaga się aż w końcu wypiera obecne i na powrót się staje. Czuję jak wgryza się w moje ciało, jak powoli przetrawia je i zamienia w cień. Znowu to samo. Trzeba zebrać swoje rzeczy i uciekać. Spróbować życia gdzie indziej. Z dala. Zainspirować się innym krajobrazem, poszukać w nim bezpiecznego schronienia.
Ale nie mam złudzeń. Prędzej czy później znajdzie mnie wszędzie i każe znów przebyć te setki kilometrów w poszukiwaniu. Wszystko to zaczyna przypominać wahadło, rytm pamięci i odchodzenia, zgoda i niezgoda, tęsknota i nadzieja. Pilnie poszukiwany zegarmistrz, który potrafi naprawić zacięty mechanizm. Który będzie wiedział jak skierować czas na właściwe tory tak, by pamięć nie myliła było z jest, by umiała zamykać za sobą drzwi.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz