czwartek, 13 grudnia 2012
biała pustynia
Droga do pracy. Codzienna wspinaczka przez nieduży pagórek, ku drodze. Od dwóch dni padał śnieg, a dziś o poranku nagle wszystko ucichło. Stalowe słońce wyszło zza chmur. Wiatr ustał. Powierzchnia śniegu przypomina piasek, dziwnie biały i połyskliwy. Wiatr wyrzeźbił wydmy i rytmiczne smugi. Śnieg sięga mi po kolana, wciska się w buty, moczy spodnie. Z trudem pokonuję zaspy i kopce sadząc wysokie, chwiejne kroki. A tak niedawno jeszcze kwitła tu łąka. Zbierałam margarytki i fioletowe kwiaty mięty. Na studni wygrzewała się żmija. A teraz wszystko to pokryła perłowa pierzyna, zimna pustynia. Nic nie pozostało z lata. Nawet suche badyle, resztki po mimozach i wrotyczy, wszystko skryło się pod śniegiem.
Ale ta doskonała powierzchnia nie jest całkiem gładka. Co rusz przecinają ją ślady, drobne, lekkie odciski kocich poduszek, mocniejsze skoki zajęcy, rozdwojone kopyta saren i mocne, głębokie odciski jelenich racic. Tropy zakręcają, rozwidlają się, spotykają na nowo, tworzą pętle, ślimaki, ronda, zdecydowane skrzyżowania. Tę skomplikowaną sieć zwierzęta musiały wydeptać jeszcze dziś rano. Dyskretnie, cicho i sprawnie, załatwiając swoje zwierzęce interesy w rozległym, ośnieżonym świecie.
Spoglądam za siebie. Na gładkim śniegu otwiera się głęboki rów, rana o nierównych, rozerwanych brzegach. I taka refleksja się mimochodem pojawia: są istoty, co wyrastają z ziemi, stąpają po niej lekko, umiejętnie, są częścią jej samej. Ale to nie ja. Nie ja. Ja rozcinam skórę ziemi, psuję ornamenty, jak słoń w składzie porcelany nie zauważam i niszczę.
Nasłuchuję. Gdzieś tu muszą być. W tych krzakach tarniny, może w rowie? A może w sosnach przy drodze? Najpewniej słyszą każdy mój krok, drżą teraz w napięciu gotowe do skoku. Węszą.
Kiedy odejdę, tnąc na pół pustynny krajobraz, zakwitną tu znowu, jak zimowe, żywe kwiaty. Ruszą w swoje strony, malując na śniegu swoje przemyślne znaki.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz