piątek, 3 października 2014

PRZEDŚWIT

Budzę się przed świtem i czekam. Cisza o tej porze, nawet tu, jest doskonała, dojrzała i pełna, jak kropla, która za moment spadnie. Wpatruję się w lnianą tkaninę zasłon. Widzę, jak powoli nasiąka światłem. Najpierw poranek jest jak złudzenie. Ale po chwili biel rozwadnia ciemność, rozcieńcza, by na koniec zatryumfować. Absolutny dzień. Tylko cienie przypominają o nocy. Trzymają się nas kurczowo, wierne i wyczekujące. Psy nocy. Leżę. Nie wiem po co budzi mnie przedświt. Może coś wtedy się zmienia, coś pęka z jękiem, coś z trzaskiem łamie się na pół, coś-się-staje. Budzi mnie oczekiwanie. Każdego dnia. Może dlatego, że moje myśli znów wyruszają w drogę. Nie ma spokoju, jest reisefieber. Znów to samo. We wrześniu rozpoczęliśmy czwarty rok exodusu. Wędrujemy, zatrzymujemy się na odpoczynek i znów w drogę, ku nieznanemu. Nieregularny rytm to podrywa nas do działania, to zatrzymuje w miejscu dając złudzenie zamieszkiwania, ukorzeniania się. Można oszaleć od tego. Kiedyś interwały bycia miały swój czas, rytm był regularny, miarowy, jak bicie serca. Teraz byłoby to co najwyżej serce królika pędzącego byle dalej przed własnym strachem. A więc znów trzeba zebrać te wszystkie niepotrzebne konieczności, spakować w pudła i resztką sił przenieść w nowe miejsce. Trzeba wierzyć, że z każdym ruchem, z każdym kawałkiem drogi, jesteśmy coraz bliżej, trzeba wierzyć, inaczej wszystko to nie ma sensu. Tylko co jest u kresu? Jaki jest cel tej podróży? Dawno już przestaliśmy to wiedzieć, zgubiliśmy się i odtąd jest tylko błądzenie. Kiedyś zdawało mi się, że jestem. Teraz wydaje mi się, że wędruję. Kiedyś pomyślę – nigdy nie istniałam. Świt się dopełnia. Znów samochód pełen gratów i znowu szary plaster drogi, który przemierzymy bez niecierpliwości, z przyzwyczajenia. Nasza wyobraźnia przestała sięgać dalej niż na jeden, kolejny krok. I koniec, dalej nie ma nic. Cała przyszłość dopiero się stanie, jak dzień, który za każdym razem może nie nadejść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz