niedziela, 28 lipca 2013

Mężczyzna o zachodzie życia

Z werandy obserwuję, jak słońce opada ku horyzontowi. Przypomina balon wypełniony płynnym złotem. Jego blask unieważnia krajobraz: las na wzgórzu, wioskę nawleczoną na wstążkę drogi, krowy drzemiące na pastwisku. Wszystko to wygląda jak dziecięce ilustracje przykryte mleczną warstwą kalki. Drogą wędruje stary mężczyzna. Stawia krok za krokiem, ostrożnie i uważnie. Każdy jest jedyny w swoim rodzaju. Choreografia przeżycia. Drgającym końcem laski bada grunt. Kiedyś ziemia dawała oparcie, dziś przypomina grzęzawisko gotowe pochłonąć, a wtedy – mogiła. Dlatego trzeba ostrożnie, krok po kroku, tak jak na początku, tak i na końcu. Pierwszy i ostatni krok wyglądają podobnie. Mężczyzna jest piękny. Jego szlachetna twarz, błękitna koszula i luźno związany fular w kolorze wiatru, jego dłonie mocno zaciśnięte na rękojeści drewnianej laski, jego szpakowate włosy zaczesane staromodnie do tyłu – cała postać jest opowieścią o minionym. Oblewa go złoto-mleczna poświata i przemienia w cud, jakby sam stał się uosobieniem zachodzącego słońca. Widzę, jak mimochodem zerka w bok, ku dolinie. Jego wzrok wraca tam i zatrzymuje się, jakby zobaczył kogoś znajomego, albo znane sobie miejsce. Oczy zabierają go w podróż. Chcę iść za nim, ale widzę tylko rowy pokryte dziurawcem i słyszę świerszcze. Nic tam nie ma. Jego wędrówka w nieznane trwa tylko chwilę. Znów powraca ku drodze. Ożywa ruchliwy koniec laski i bierze się do badania gruntu. Tymczasem słońce ostatecznie przelewa się przez horyzont, złoty język oblizuje góry i znika. Mrok tężeje. Stary mężczyzna idzie ku mnie, a przecież wygląda tak, jakby się oddalał. Po chwili znika i on, i szary grzbiet drogi. Na werandzie pod domem noc okrywa mnie kocem, pociesza, jakby mówiła: nie myśl już o tym, to już było. Minione nie istnieje. Może nie istnieje, ale odtąd kiedy, wędruję drogą do domu, spoglądam ku dolinie. Wypatruję jego zapatrzonego cienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz