czwartek, 18 lipca 2013

nieuchronność

Pod domem nieuchronnie strumień odmierza czas. Zanurzam się nim i czuję jak toruje sobie do mnie drogę, jak mnie dotyka, jak mnie zmienia. W środku upalnego dnia staję się znów świeża i rześka, budzę się z lepkiego letargu. Minęły dwa lata odkąd na spakowanym w kartony minionym czasie tkałam opowieść o porzuceniu i wędrówce w nieznane. Tyle wody w strumieniu upłynęło, a mimo to opowieść wciąż o tym samym, o drodze, która nie ma końca, drodze, co mnie w pole wywodzi i mami. Wciąż i znowu daję się zwieść, że to już, że jestem, znalazłam. Wystarczy kilka dni, by mieć pewność, albo przynajmniej przeczuwać, że to złudzenie. Znów należałoby związać w tobołki tę garstkę przynależnej mi materii, mój przydział rzeczy mniej lub bardziej koniecznych i ruszyć w nic, które otwiera się przede mną, jak nieogarniona przestrzeń. Ale przecież przeczuwam już, niemal wiem, że celu nie ma, że nie ma miejsca, w którym można by odpocząć i powiedzieć: JESTEM. – Jeszcze chwila – mówię do strumienia – daj mi jeszcze chwilę, niech popatrzę. Tak doskonale wszystko obywa się beze mnie. Nie zrobię śladów, obiecuję, zasypię ognisko, a trawie pozwolę podnieść głowę. Nie zostawię po sobie nic. Może jedynie wezmę, miniaturę tego świata zamkniętą w szklanej kuli, którą czasem, gdy wspomnienie stanie się zbyt męczące, poruszę by wszystko mógł przysypać śnieg. Będę odtąd nosić w sobie skany, skamieliny, odbitki, które nigdy nie dadzą mi spokoju. I tak za każdym razem, z każdego miejsca, gdzie przyjdzie mi się zatrzymać w nadziei, że to tu. Zbieram te szkiełka, sznurki, patyczki, dziecinne pamiątki, co budzą tęsknotę i wołają mnie znajomym głosem. A czas w strumieniu, pod porzuconym domem, odmierza moją nieuchronność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz