wtorek, 29 października 2013
CIEMNOŚĆ
4 rano. Leżę w bezruchu i przeczekuję tę resztkę nocy. Sen się ulotnił, ale wciąż jeszcze ciało jest ciężkie od snu. Wokół gęstnieje mrok. Patrzę w ciemność i próbuję odkryć w niej obecność sprzętów, ścian, sufitu. Na próżno. Wszystko znikło. Zupełnie tak, jakbym śpiąc przeniosła się w inne miejsce, w którym nie istnieje materia, twardość, kanciastość, w której nie ma dołu ani góry, gdzie przestrzeń jest jedynie zgęstniałą ciemnością. Tak mogłoby wyglądać piekło. Doskonała pustka, w której traci się orientację, w której brak perspektywy, nie ma po co wypatrywać ani w przód, ani za siebie. W ciemności przestaję odczuwać przyciąganie, wątpię w oczywiste dotychczas położenie ciała. Powierzchnia łóżka pode mną wydaje się teraz lekka i przypadkowa. Nie daje oparcia, tak samo jak ja, bezradna wobec nicości. Przez moment dopada mnie panika, zaczynam wierzyć, że - faktycznie - przyjdzie mi spędzić w tej nicości resztę czasu, całą wieczność niekończącej się nocy. Dlatego natychmiast wstaję, by tym stanowczym gestem ocalić przestrzeń i kierunki świata, ciężar i gęstość, by przekonać siebie samą, że to wszystko, co pamiętam, faktycznie jest.
Tymczasem za oknem ciemność rzednie. Czerń płynnie przechodzi w popielatą mgłę, z której wyłania się powoli kontur jesionu, które rośnie pod domem. A potem pojawia się już wszystko: dom sąsiadki, studnia, bałagan misek i wiaderek w trawie, droga, mostek i koronka drzew zamykająca horyzont.
A więc tym razem wszystko ocalało. Wracają na swoje miejsce przedmioty i żywe istoty, psy i koty, kury i kaczki, lisy schowane w rowach i sarny na parujących łąkach. Wszystko nabiera kształtów, wypełnia się mięsistą materią.
Mimo to nie sposób nie zapomnieć o mroku, o tych kilku chwilach, podczas których w gęstej ciemności leżałam porzucona przez ludzi i przedmioty, opuszczona przez strony świata i grawitację. Tak może wyglądać piekło, albo po prostu śmierć. Jak odchodzenie od zmysłów.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz