czwartek, 31 października 2013
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
Czasem przychodzą w snach. Mają wyraźne twarze, patrzą na mnie, wcale nie proszalnie, raczej dobitnie, pewnie. Czasami w snach wędrują ulicami, odwracają się w moją stronę i posyłają przelotny uśmiech. Moi zmarli. Babcie, dziadkowie, kolega, pani od fortepianu. Ale najczęściej babcia Jadwiga, babcia Jadzia. Może dlatego, że przeżyłyśmy razem niejedno. Spędzałam u niej sporo czasu, ferie, albo kawałek wakacji. Przyjeżdżała też autobusem 195 z Bielan na Ursynów kiedy byłam chora. Siedziała pijąc herbatę i czytała gazetę. Czasem rozmawiałyśmy, albo szyłyśmy lalkom ubranka. Na wakacje wyjeżdżałyśmy razem do jej rodziny na wieś koło Chełma. Babcia jakby odzyskiwała tam siebie, swoją prawdziwą tożsamość. Zmieniała się melodia jej języka, miała mnóstwo energii, wciąż szła kogoś odwiedzić, pogadać. Ustawiały się do niej kolejki kobiet. Jako krawcowa, czarowała przy użyciu starej maszyny singer, sukienki na przeróżne rozmiary ciotkom, babkom, wnuczkom. Połyskliwe sztuczne tkaniny szeleściły pod jej palcami kiedy upinała je szpilkami na obfitych brzuchach i udach. Kiedy wracała z tej małej wioski do Warszawy jej świat kurczył się. Byli tylko sąsiedzi z naprzeciwka i kilka kuzynek rozsypanych po mieście, do których wyprawiała się w słoneczne przedpołudnia wioząc pakunek słodkości z pobliskiej cukierni. Było betonowe podwórko z dziurą piaskownicy i klatka schodowa ze spiralą schodów. – Ja nie wiem, jak tu trumnę ze mną zniesiecie – pytała retorycznie.
Nie rozumiałyśmy się. Tak wtedy myślałam. Babcia zawsze chciała widzieć we mnie dziewczynkę. Czesać długie włosy, splatać warkocze i związywać je kolorowymi kokardami. Mówiła mi o tym tyle razy. Chciała szyć dla mnie falbaniaste sukienki, które podczas kręcenia się fruwałyby i tańczyły razem ze mną. Nic z tego. Chodziłam w spodniach, włosy od dzieciństwa ścinałam na bardzo krótko. Babcia mogła tylko opowiadać mi o wszystkich tych dziewczyńskich przyjemnościach, które mnie omijają. Denerwowało mnie to wtedy. Potem, z czasem coraz mniej, a teraz tęsknię i dałabym się uczesać i ubrać, dziś zapuszczam włosy i chodzę w sukienkach i często, coraz częściej o niej myślę.
Spędziłyśmy więc wiele lat w konflikcie, na wojnie stylów i tożsamości. Było sporo napięć, nie raz unosiłam się, a babcia roniła bezsilną łzę nad marnotrawną wnuczką. Była świadkiem moich upadków, moich złych wyborów, mówiła co o tym myśli, bez ogródek, ale z delikatnością osoby, która nie rości sobie prawa do decydowania za innych.
Czas płyną. Z niedzielnych rodzinnych obiadów na Bielanach, potem zrobiły się spotkania w gronie nowych rodzin, z prawnukami brykającymi po dywanie. Babcia była coraz mniej sprawna, energia z naszych wypraw na wieś miała już nigdy nie powrócić. Oddalałyśmy się od siebie, byłyśmy coraz bardziej oficjalne w kontaktach, choć ona pozostawała szczera i bezpośrednia kiedy pytała mnie o moje małżeństwo i formułowała na jego temat stanowcze opinie.
Można powiedzieć, że spotkałyśmy się po latach. Ona, na oddziale intensywnej terapii, ja kobieta trzydziestoletnia, wyswobodzona z pieluch i karmienia piersią. Znów miałyśmy dla siebie czas. Rozmawiałyśmy sporo. Czasem, kiedy inaczej się nie dało, to ja mówiłam, opowiadałam jej o planach na przyszłość, otwierających się możliwościach i marzeniach gotowych do realizacji. Chciałam, żeby widziała mnie taką, jaką chciała widzieć, odważną i niezależną, kobiecą, opiekuńczą, w bezpiecznym, dobrze zorganizowanym życiu. Chciałam, żeby widziała to wszystko także przed sobą. A przecież obie już wiedziałyśmy to, co najistotniejsze, że nasz czas dobiegł końca. W przeddzień jej śmierci obcinałam jej paznokcie. Trzymałam w ręku jej rękę i głaskałam. Była delikatna. Nigdy nie czułam pod palcami tak jedwabistej skóry. Patrzyłam na jej równe i wąskie paznokcie i myślałam o moich poobgryzanych, które przecież mogły być takie jak jej.
Umarła kiedy maj torował sobie drogę, wszystko zieleniło się i kwitło.
A dziś śniło mi się, że jadę autobusem przez Warszawę. Chcę wysiąść, ale jakiś mężczyzna trzymający w rękach telewizor zablokował drzwi. Więc jadę dalej i nagle orientuję się, że jestem pod jej domem, widzę blaszany niebieski sklep, sklecony z dykty warzywniak i rząd równych kamienic. Wiem, że na najbliższym przystanku wysiądę i wpadnę do niej.
Nie wiem, czy to jest właśnie świętych obcowanie, czy to moja prywatna religia, zresztą wszystko jedno. Zmarli przychodzą nocą i chcą mojej modlitwy. Mówią coś ważnego, co powinnam wyczytać z obrazu, z gestu, ze śladów – emocji, które we mnie zostawiają.
Obudziłam się zanim autobus dotarł na przystanek. Z niespodziewaną radością czekam więc nadal na przystanek i na spotkanie. Pokażę jej jak bardzo urosły mi włosy od kiedy widziałyśmy się ostatnio. Zrobimy sobie kawę i trochę porozmawiamy, ale tylko tyle ile trzeba, bo przecież i tak wszystko już wiemy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz