piątek, 18 października 2013

Oddalenie

I znów Warszawa. Wsuwam się w nią miękko i delikatnie, tymczasem mrok gęstnieje, jak dym, wilgotny i ciężki. Jesień w mieście, oślizgła i trudna. Ciemność nadchodzi wcześniej niż zwykle, bo nie ma tu na co patrzeć, nie ma po co widzieć tego, co jest. A jeszcze dziś biegłam przez las, jeszcze dziś chłodna rosa na trawie moczyła mi buty, wdychałam rześkie powietrze. Jeszcze kilka godzin temu patrzyłam zachłannie na obfite, miękkie i podatne ciało ziemi i zdawało mi się przez chwilę, że jestem u siebie. Kiedyś migrowałam między światami płynnie. Jeszcze niedawno tęskniłam raczej do miasta. Choć ciągnęło mnie tam, wciąż byłam stąd. Nawet nie wiem kiedy to się stało, nić łącząca mnie z miastem pękła, a nowe miejsce pozostało obce. Jest już bardziej znane, dotknięte moją obecnością, ale wewnętrznie odległe, jak ciało kochanki, bliskie i dalekie zarazem. Unieważnione niekoniecznością. Ani tu, ani tu. To przecież fakt. Czas zadomowić się w nigdzie, oswoić pustą w środku tożsamość. Stojąc w rozkroku między światami, nie przynależę nigdzie. Poczucie braku swojego miejsca chwyta czasem za gardło, jak strach. - I co teraz? - szydzi - Co teraz będzie? Nigdzie cię już nie chcą. Mrok wygania cię w kąt, otacza, osacza. Wiem o tym dobrze. Co wieczór zapalam nocną lampkę, zostawiam światło na noc, boję się. Kiedy wstaje świt nabieram pewności, że uda się w końcu wyzwolić z tego naiwnego pragnienia bycia u siebie, tej potrzeby przynależności, tylko zapomnienie, uwolnienie od tęsknoty może przynieść ukojenie. Z przestrzenią i z ludźmi jest tak podobnie. Każde spotkanie może zaowocować bólem. Dlatego ćwiczę się w oddalaniu, by móc przepłynąć ponad wszystkim jak chmura, jak odrobina wilgotnej mgły, co rozpłynie się kiedy tylko zbudzi się dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz