środa, 22 lutego 2012

matka słów

"Kiedy cię zobaczyłam po raz pierwszy,
wiedziałam co będzie jutro na obiad".
Nikt


W chwilach takich jak ta, myślę o niej. Obsesyjnie, konwulsyjnie, wciąż od nowa i znów.
Myślę.
O niej.
W swojej samotni, w wielkim mieście, pod niebem, w które strzelają rakiety fabrycznych kominów, niebem atakowanym i wyniszczanym spalinami i wyziewami ludzkiej masy, ona tam, na stercie jedwabnych poduszek, tka swoje opowieści i wypuszcza je z ust jak mydlane bańki. Zasłania oczy przezroczystą dłonią. To co zobaczyłaby gdyby odcięto tę dłoń, zabiłoby ją natychmiast.
Jej oczy widzą więcej.
Ona sama nie widzi nic.
Jest piękna. To piękno mieści się w słowach. Kawałeczki zamknięte w małych pudełkach, kryształki rozbite na drobiny. Kiedy byłam mała, dostałam koralik. Patrzyłam przez niego na świat za oknem. Rozbity na kawałki, stawał się na chwilę piękny. W lekkiej różowej poświacie. Pęknięty lukrowany mikrokosmos. Miałam w nim swoje miejsce.
Jej słowa dotykają przedmiotów i wydobywają z nich dźwięki.
Czy wiesz, jak dźwięczy szafa?
Czy wiesz jaki dźwięk ukrył się w kuchennym kredensie?
Każdy kawałek świata zaczyna opowiadać.
Słucha tego wszystkiego i rozumie więcej. A potem pisze na kartce: „to puste miejsce jest dla ciebie”. Składa kartkę i robi z niej papierowy samolot. Lecimy nim potem razem i zwiedzamy te Jej strony. Słowa oblepiają świat tak, jak kolory. Lgną do przedmiotów, oblewają je, pasują doskonale. Zlizuje je z rzeczy. Jej język krwawi. „Czerwone” mówi i zasłania oczy dłonią. Dotykam jej języka i uczę się mówić. „Matka” mówię, a potem milczymy długo. Powrót do domu. Rozdzielenie. Tęsknota. To są tylko słowa – mówi i macha mi na pożegnanie.
Jest krucha. Zbyt krucha, by mogła być prawdziwa. Kiedy przychodzi, patrzę na świat przez jej cienką skórę. Jest blady, przecinają go delikatne żyłki. Jej krew odżywia każdy kawałek świata. I ożywia. Kiedy przychodzi, jestem bardziej.
Przynosi wachlarz. Opowiada, a ja otwieram i zamykam go w rytmie jej słów. Lekcja skończona mówi potem. Herbata smakuje jak wiatr. Ciepłe powiewy. Wiosna roztapia mnie w środku. Myślę o niej w takich chwilach. Ukryta za wachlarzem pamięci, nazywa rzeczy po imieniu, woła je jak matka. W każdym imieniu zawiera się pamięć narodzin. W każdym jest oddalenie.
Idzie wiosna. Wiatr przywiewa szepty. Słyszę wyraźnie. Słowa, które wypowiedziała nabierają kształtów. Zranione usta wypluwają nowe istnienia.
Któregoś dnia wypowie moje imię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz