wtorek, 7 lutego 2012

poruszenie

Gdy tylko gaśnie księżyc, otwieram oczy. Świt jeszcze nie wstał, śpi wciąż jeszcze kołysany na rękach nocy. Szukam sobie miejsca, ale łóżko odpycha mnie, nie chce. Za oknem dzień powoli podnosi powieki. Dom milczy i miarowo oddycha. Za dużo mam myśli, ciasno się robi, tłoczą się i piętrzą, jakby się chciały ze mnie wydostać zatrzaśniętym włazem. Otwieram usta. Cisza ulatuje ze mnie, nocna, senna, nieprzytomna.
W kuchni milczenie dzwoni w talerzach, wszystko trwa na stanowiskach gotowe i napięte. Za oknem materializują się góry, noc zsuwa z nich powoli zasłonę, uwalnia przestrzeń od nieistnienia. Odpuszcza.
Siedzę nad kawą i myślę o wyjeździe. Ruch jest jak oddech. Wyobrażam to sobie, tak, poranek taki jak ten, świt ledwie żywy, zimny samochód i droga, jak jedyna możliwość. Tak, trzeba wyruszyć, ruszyć tę martwotę co zapiekła się wewnątrz, która paraliżuje, krok po kroku odbiera siły. Trzeba złamać kłódki, wyłamać drzwi.

Poruszenie. Szczelina w umarłym
czy widziałeś
kropla rosy zsuwa się po liściu
to ja
i mój taniec
między powierzchnią liścia
a promieniem słońca
lustro wszystkiego
i niczego zarazem
przemiana ciszy
w słowo ziemi
czy słyszysz?

Jeszcze dwa dni. Samochód jest gotowy, tylko czeka. Trzeba będzie się zmierzyć z miastem. Tym samym. Z miejscami, ze śladami, z pamięcią. Który to już raz? Jak tylko będzie chwila, pójdę tam, gdzie wtedy, wędrując schodek po schodku, odliczałam minuty nieskończoności, ode mnie do ciebie, od ciebie do mnie, nieskończoności, której nie udało się pokonać. Będę wspinać i krok po kroku medytować to niespełnienie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz