sobota, 4 lutego 2012

poszukiwania

Śnieg mnie przysypał i śpię. Biały puch i nieświadomość, mróz i sen. Sowa uleciała z drzewa. Patrzyłam za nią jak ciężko opada w las. Gronostaj podchodzi pod dom. Mróz się wzmaga. Lada chwila wszyscy znieruchomiejemy.
Patrzę za okno i nie czuję już wyraźniej granicy między domem, a tym, co poza. Biały, senny krajobraz wzywa mnie do siebie i chce, żebym wierzyła, że od dawna na mnie czeka, że mnie zaprasza w swoje gościnne objęcia, że za mną tęskni i nie może doczekać się chwili, kiedy spotkamy się, blisko, jak najbliżej przytuleni i oddani. W rzeczywistości – wiem dobrze - mróz wchłonie mnie, zagarnie, posiądzie. A potem wiatr zawieje drogę białym puchem i nie będzie powrotu. Znikną ścieżki, dukty, nie pozostanie żaden ślad po tym, co było. Wtedy będę w domu.

Mam białe jak śnieg, koronkowe zasłonki, a przecież nie mam okien,
gładzę batystową pościel, a przecież nie mam łóżka,
obrazy i lustra, szafki i fotele pozbawione swojego miejsca na podłogach i ścianach
zamieniają się w eksponaty wyzute z sensu
smutne i piękne.

Wyruszam codziennie. Zakładam kurtkę, czapkę, dwie pary spodni, bo wiatr i mróz i wyruszam. Biel dotyka mnie, maca chłodnymi palcami, sprawdza. Szukam w niej szczeliny, w której mogłabym pozostać, zadomowić się i odpocząć. Stado koni nawołuje się na zaśnieżonej łące. Bezdomne i zdane na mróz, a jednak pewne i bezpieczne. Chwilę wędrujemy ramię w ramię. Ich mocne ciała radzą sobie z tym lepiej. Kiedy biegną, z napiętych mięśni lecą iskry. A ja tymczasem snuję się jak cień. Z trudem pokonuję zaspy. Powłóczę nogami bezsilna wobec podmuchu wiatru. Chciałabym zasnąć tu, teraz. Chciałabym wiedzieć, jakie sny śni się na wybielonej śniegiem łące pod martwym drzewem.
Koło sterty siana myszy pryskają spod nóg. Wygrzane małe ciałka, blisko, coraz bliżej, drobne nóżki i zmarznięte ogony. Życie koncentruje się w punktach wydartych zimie, w miniaturowych fortyfikacjach ciał, w umocnieniach z piór i skór, w ostrokołach śmieci i bunkrach z siana. Poza tym zima nie daje nadziei. Przypuszcza kolejne ataki. Można stracić wszystko, wystarczy wyjść za próg. A jednak to robię. Jako cień, ledwie zagęszczony w chłodnym powietrzu, niewidoczna mijam te batalie i idę dalej. W swoją stronę. Wciąż sprawdzam. Szukam. To musi być gdzieś tutaj.

Koronkowe, białe jak śnieg zasłonki odnajdą okno
gładka tkanina pościeli trafi na łóżko,
podobnie stół, fotele i ja sama opadniemy na ziemię jak poderwane wiatrem drobiny
Znajdziemy miejsce. Trafimy.
Jeszcze chwila.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz