Rok temu. Tu. Na tej stacji. Do zobaczenia.
Na moment realny. Na wyciągnięcie ręki.
Byłeś. Tu. Na tej stacji. Do zobaczenia.
Piłyśmy tu obok wino ze znajomą i wiatr ciepły powiał. – Lato się kończy – powiedziałam – do zobaczenia.
Rok temu.
Patrzyła mi w oczy. – Hej! Jesteś tu – krzyczała – czy coś się stało? Co czujesz? - wołała na mnie.
Usta miałam zamknięte, jak grób. Albo jak ust brak.
Rok temu. Na tej stacji.
Nie. Nie rok temu. Dziś. Jutro. Pojutrze. Zawsze. Mój czas zatrzymał się wtedy. Utknął.
I nie mogę już odejść. Stoję tam. Na tej stacji.
Pełnej zapachu, ciężaru, dotyku. Pełnej twojego głosu. I przyszłości co się nie zdążyła wykluć. Martwa.
Teraz ciągnę to wszystko za sobą, jak siatki, jak tobołki.
Brudny dworzec. Wygwizdów i smród. Cud dokonał się w stajni. O jedno słowo za dużo. Za dużo o jutro. A przecież ci, których jutro już nie ma, nie powinni o jutrze rozprawiać.
Dlaczego? Rok temu? Na tej stacji? Jedyny raz przytuliłeś. A potem już nie było nic.
Więc do zobaczenia nigdy.
Odjeżdżam wciąż tym samym pociągiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz