poniedziałek, 29 sierpnia 2011

wieczór aż po świt


Noc była ciemna jak noc. A po niej jasny dzień zaczął się różową wstęgą w poprzek nieba. Zamykanie za sobą drzwi bywa trudne.
Leżałam w ciemności czekając na świt.
A czas długi,
a łóżko tak bardzo puste,
rozległe jak otwarte pole.
Snu ani widu, ani słychu.
Miałam przed oczami wieczór w sytuacji, która chciała mnie uwieść, zatrzymać tu. Dobre pożegnania to te, które otwierają przed nami wieczność tęsknoty. Już. Od teraz.
Muzyka kwiliła jak dziecko, dziecko płakało, zmęczone. Wino było wystarczająco dobre. Światło w kolorze lipowego miodu. Bliskość, taniec, wilgotna skóra. Chciałam robić zdjęcia, żeby zapamiętać. Ale zapamiętałam. Wystarczy. Ta łagodność była mocna i przejmująca. Ta muzyka delikatnie kołysała. Jak miłość.
Zamykanie za sobą drzwi bywa trudne.
Zdarza się, że nie warto mówić, bo słowa niczego nie zmienią. Stało się. Wilgotna skóra, ciepło i zimno zarazem.
Świt rozkładał różowy dywan. Kawa zbyt wczesna. Dłonie śpią jeszcze. Ale głowa czuwa. Od wczoraj czujnie obserwuje, osuwa się po twarzach i przedmiotach, po krajobrazie, jakby omdlewała i wszystko to zabiera ze sobą, jak pochwycony kraniec obrusa, a na nim talerze, dzbany, misy i wazy. Łubudu.
Świt różowe uda rozchyla i słońce już na niebie. Czas zamknąć ten wieczór. Niech nastanie dzień ze swoją wielością, mnogością, rozlicznością, z rozproszeniem i konkretem zarazem. Różowe uda. I w złotym miodzie poranka zanurzone końcówki drzew. Niech się dzieje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz