W wybebeszonym domu wszystko pachnie grobem. Wilgoć zakrada się, wspina po ścianach i skrapla na oknach. Deski podłogi milczą. Siedzę przy kominku i palę kolejne papiery, listy, zapiski, notatki, druki i ulotki. W grobie wszystko staje się pyłem, prochem. Pamięć rozpada się, tryumfuje materia. Chciałabym móc spalić wszystko. Ubrania i meble, a potem także nazwisko, historię, nie jedną, ale wiele historii, spalić tęsknoty i marzenia. Niech nie zostanie nic z tego, w co obrosłam. Szczur, zatruty, padł gdzieś w kącie. Śmierdzi. Ale nie będę go szukać. Nie chce mi się już sprzątać. Sprzątanie należy do innego świata. W tym jest tylko chaos, garstki ziemi na podłodze, pajęczyny i zatęchły zapach pod łóżkiem. I stało się to nagle i nieoczekiwanie. Z życia przeszliśmy do umierania. Wystarczyło zgodzić się na odejście, ruszyć z posad to, co zdawało się na wieki wieków. A może tak mi się zdaje. Wydaje mi się, że wybrałam, zdecydowałam. Leżąc w ciemnym grobowcu, dobrze wiem, że powodują mną silniejsze prądy i impulsy, że jestem dryfującą, przemieniającą się drobiną materii, teraz taka, jutro inna, wciąż w transformacji, w procesie. Świadomość przydarza się jak kolor oczu, tożsamość, jest zaledwie wypadkową biochemicznych procesów. Zapala się i gaśnie, pojawia się i odchodzi. A znaczenia ma tyle co fruwające z wiatrem nasionko mlecza.
Najgorzej jest w nocy. Kiedy zapada ciemność, zapach grobu zdaje się wyciągać po mnie ręce. Gładzi mnie, wchodzi pod koc i delikatnie sunie po udach. Chłodno. Sierpień się kończy i wiatr nocą wdziera się przez szczeliny w futrynach. Wstaję i zamykam okno, ale zapach nie pozwala zasnąć. Nocna herbata zawsze ma w sobie coś ze spotkania, z rozmowy. Jak dawno nie rozmawiałam z nikim w nocy, przebudzona nagle, z powodu snu, chłodu lub pragnienia. Dawno nie rozmawiałam.
Przy małej lampce na stole w kuchni przysiada cisza. Odsiadujemy swoje przed podróżą. Na szczęście. Kłębią nam się przed oczami obrazy, możliwości, scenariusze, plany. Słowa nie przychodzą.
Kiedy znalazła się w szpitalu, powiedziała do mnie pierwszego wieczora – proszę, otwórz okna.
Wiedziałam, że umrze. Wiatr wpadał jak chciał przynosząc wilgotne wiosenne opary. – Otwórz okna – nalegała.
Przy otwartym oknie, zdecydowanie łatwiej się zasypia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz