piątek, 6 stycznia 2012

nie moja cisza

Wiatr uderza w dom. Dom uderza w nią. Ściany zacieśniają się. Wszystko jak w złym śnie, jakieś niechciane. Takie jest. Zimno. Choć ciepło na dworze. Zima ustąpiła, znowu roztopy. Zima się zacina, ma falstarty, zmienne nastroje, sama przeżywa kryzys. Śnieg kurczy się jak ciało ślimaka. Wystają suche badyle. Rzygi na łąkach, rzygi i łajno. A ona tymczasem siedzi w pokoju na górze i wsłuchuje się martwo w to, co za ścianą, w tę furię wiatru. Cisza. W ciszy słychać jęki domu. Awantura domowa. Patrzy w pustkę. Stara się w nic, ale trudno. Pustka zatrzymuje wzrok, stawia mu czoła. Jest jednak czymś, powierzchnią. Szklistą i śliską, ale.
Odkąd zabroniła sobie mówić, nie ma już ochoty patrzeć. Patrzenie miało sens, dziwiło, a ze zdziwienia rodziły się słowa. Wydobywała na powierzchnię dziecko poczęte ze spotkania. Nie mogąc mówić, stara się nie patrzeć, nie zwiedzać wzrokiem nowych przedmiotów, nie badać kolorów, nie wodzić po kształtach i zagłębieniach. Siedzi i patrzy, a to i tak za dużo, za dużo.
Nie mów prawdy – powiedział
ona przeszkadza mi spać
w nocy widzę ją,
jest naga
nie mów prawdy.
Wtedy po raz pierwszy
spotkała ciszę.

Cisza ma także swój język. Język ciszy, to przeciw-język. Anty-słowa są jak podwodne bańki. Uwypuklają się i chcą za wszelką cenę wypłynąć na powierzchnię, urodzić się, móc stać się prawdziwym słowem, móc zabrzmieć. W tej niemocy ukrywa się potężna siła. Pcha słowa w stronę ust. Wypełnia nimi jej głowę. Rozsadza ją i napiera. Słowa wylatują uszami i umierają.
Siedzi i czuje jak bąbelki słów wędrują w niej coraz wyżej i wyżej. - Ta cisza nie jest moja – myśli – pożyczyłam ją i trzeba oddać. Jak ja w niej wyglądam? Bzdura – mówi do siebie i już wie, że złamała zakaz. Pakuje ciszę do koperty, ślini brzeg, a potem nakleja znaczek z Mikołajem. Wyśle mu to. Od dawna powinien wiedzieć. Dawno już miała mu oddać, ale nie umiała. Prawda jest w słowach. Jej słowa omijały jego prawdę. To strach. Jego cień jest zawsze przy niej i każe jej milczeć. Za każdym słowem, którego on nie chce, cień zasłania jej oczy. W nocy ma koszmary. Nie umie odnaleźć się tu, gdzie jest. Prawda ucieka jej spod nóg i naśmiewa się.
Teraz wsiada do samochodu. Na pocztę jest 10 km. Szosa śliska, droga ciemna i niebezpieczna. To za dużo, jak dla niej. Stchórzy także i tym razem, a potem będzie za karę siedzieć w ciszy. W zasadzie już przeprasza, już czuje się źle z tym, co zaledwie pomyślała. Jak dziecko, jak dawniej. Nic się nie zmienia. U niej, po staremu, no tak, zawsze po staremu.
Jego cień zabrania jej dorosnąć. Woli małą i bezbronną. Zamyka w ciszy i przypomina.
Prawda jest kobietą. Nie daje spokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz