wtorek, 10 stycznia 2012

ona

Wszystko widzę z góry. Widzieć z góry to jakby umieć przewidywać, ogarniać wzrokiem więcej w jednej chwili. Tak to rozumiem. Widzę z góry i wiem. To się zmieniło. Tak nie było, ale to już historia. Teraz jest inaczej. Stałam się jadowitym gadem. Moje ciało porasta gruba łuska. Nic mnie już nie dotknie, nie oparzy, nie zrani. Teraz niebezpieczna mogę być tylko ja.
Jest dobrze. Wszystko uspokaja się, pył opada, powoli widać zarysy i kształty, minuta po minucie, wszystko co mnie otacza nabiera realności, zupełnie jakbym stwarzała to na nowo z jakiejś mgły pełnej drobin, możliwości, zalążków. Dmucham i rozganiam ten tuman pozwalając światłu dotrzeć dalej, głębiej, osuszyć potop, oświetlić, ożywić scenę.
Panie i panowie, oto on, nowy, doskonały, hand made, czymś tam okupiony, wywalczony,
mój świat
maleńki,
na miarę.
Dobrze, już dobrze, już jest dobrze, już się uspokoiło. No, widzisz?

Była sobie kiedyś dziewczynka. Pewnego dnia zgubiła się w lesie. Kiedy myślała, że nie ma już dla niej ratunku i zginie w paszczy dzikiego zwierzęcia, nagle pojawił się mężczyzna. Wziął ją za rękę i zaprowadził do siebie. - Będziesz u mnie pracować, a jeśli się sprawdzisz, zostaniesz moją żoną. Mężczyzna miał wielki pałac, a w nim sto komnat. Do wszystkich mogła wchodzić, a tylko jedna pozostawała przed nią zamknięta. - Co jest w zamkniętej komnacie? - pytała czasem mężczyznę. - Jeszcze raz zapytasz i stracisz życie – warczał groźnie. Milczała więc, choć zamknięte drzwi kusiły. Pewnego dnia mężczyzna postanowił wyruszyć w podróż. Przed wyjazdem zawołał dziewczynę i wręczył jej klucze. – Możesz wchodzić do wszystkich pokojów, ale do zamkniętej komnaty nie waż się nawet zaglądać. Inaczej zginiesz.
Kiedy wyjechał, dziewczyna nie wytrzymała i otworzyła drzwi do zamkniętej sali.
Pośrodku, na łóżku, leżała ona, od dawna martwa.
Widok ten zostawił na jej twarzy wyraźny ślad. Dlatego kiedy mężczyzna powrócił, od razu domyślił się co się stało.
I jak sądzicie, co było dalej?
Oczywiście, teraz powinien ją zabić. Może i do tego doszło, kto wie. Niektórzy twierdzą, że
dziewczyna ze strachu zamieniła się w kamień i stoi tam po dziś dzień, choć dawno już nie ma złego mężczyzny, ani jego pałacu o stu komnatach. Ja jednak myślę, że nie była taka głupia, ani tak strachliwa. Widząc na twarzy mężczyzny tężejący gniew, miała odwagę i siłę, by sięgnąć po najbliższy ciężki przedmiot i załatwić go zanim zdążył się zorientować. A potem rzuciła jeszcze w stronę zakrwawionego ciała kilka mocnych słów i wyszła spokojnie z zamku i poszła do domu. Nigdzie się już nie gubiła, bo teraz już poznała drogę. Urosła i zmądrzała i wszyscy, łącznie z dziką puszczą i jej potwornymi mieszkańcami, mogli jej naskoczyć. Taka była.

Teraz widzę ją wyraźnie. Siedzi w kawiarni i pali papierosa. Kawa jest z mleczkiem, lekko spienionym, bez cukru, bo wszystko co prawdziwe, jej zdaniem, musi być gorzkie. Przełyka kawę i popija łzą. Ukradkiem, bo nikt nie powinien widzieć, że tak jest. Tusz na rzęsach jest wodoodporny. Na łzy trzeba być przygotowanym tak, jak na przyjęcie niezapowiedzianych gości. Czyli wie i nie wie zarazem. Bo gdyby wiedziała naprawdę, zamiast kupować wodoodporny tusz, zrobiłaby raczej coś innego, wolałaby, żeby łzy nie przychodziły do niej w tak niezapowiedziany sposób. Ale to przecież nie ich wina. Dlatego ona nie ma pretensji do łez. Trochę może do siebie, bo przecież wie, choć woli nie wiedzieć. No i jest jeszcze ktoś, o którym teraz woli nie myśleć, bo kawa jest mimo wszystko dobra i ta chwila wykradziona ze szczelnie zapakowanych zobowiązań i praktycznych czynności w słoiku jej życia. Wstaje i zamawia na wszelki wypadek kieliszek krupniku, żeby odkazić siebie zainfekowaną. Nie powinna.
Ale co ona w zasadzie powinna?
Winna?
Za krupnik i miejsce w kawiarni Amatorska. Wyciąga zmięte 20 zł z kieszeni. Wystarczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz