wtorek, 10 stycznia 2012

w drogę

I znowu wyjazd, znowu droga przede mną otworzy się, położy, gotowa i spragniona. A ja będę ją badać, będę przecierać szlaki, gładzić jej śliski brzuch, będę się po niej przemieszczać dalej i dalej. Ależ to lubię!
A jednak czegoś się boję. Tam, gdzie jadę, jeszcze dwa miesiące temu, byłam inna. Odmieniona tobą. Przyjechałam pełna ciebie i byłam tak bardzo pewna i opowiedziana niemal do końca. Wtedy. Teraz, kiedy wydaje mi się, że wszystkie wolne miejsca po tobie zajęła miękka codzienność, boję się tym bardziej. Nie chcę stracić tego najświętszego ze świętych, tego spokoju, co go sobie wypłakałam po nocach. I pustki nie oddam tej, co sprawia, że stałam się zupełnie pozbawiona śladów. Wata w sercu,
bezpieczna amortyzacja.
Zacerowane dziury,
można iść dalej.
To, co było, było. Nic więcej.
Więc niech zostanie tak, jak jest. Amen.
Zaraz krótki sen, a potem wsiadam w samochód i ruszam. Wzdłuż granicy, na zachód. Będę zostawiać po lewej stronie, kolejne pasma gór, kolejne widoki, jedne za drugimi, doliny wypełnione ludzkimi drobinkami i skurczone miasteczka. Aż dotrę tam, gdzie góry są wyższe, domy mają inny kształt, nic nie przypomina mojego miejsca, a jednak takie wydaje się bliskie i znajome. Byłam tam wtedy, a to zmienia. Przestrzeń stała się inna, na długo inna. Czy na zawsze? Przestrzeń nosi ślad. Myślę o tym i chcąc nie chcąc widzę tamten czas, staje mi przed oczami, miękki w dotyku, taki nasycony twoim zapachem. Wtedy, będąc tam, poszłam w góry i widziałam salamandry na drodze. Ta zabita, z rozdziobaną przez ptaka głową, przypomniała mi o bólu. A potem to się stało. I koniec.
Za tym końcem jednak wciąż jestem i idę dalej. Nie umiem umierać na dobre, nie umiem rozpaść się do końca. Może dlatego, że nigdy nie żyję naprawdę. Tylko udaję, jak cień. Zawsze bardziej nie ma mnie, a tylko trochę jestem, więc nic się nie da zrobić w tej sprawie. Idę dalej.
Minął czas. Nie ma już o czym mówić, ani myśleć. Ślady zacierają się. Twoja twarz nie jest już tak oczywista (Czy jeszcze bym cię poznała?). A jednak są miejsca szczególne. Tam, gdzie splatały się wątki opowieści, gdzie czas zagęścił się i był domem naszej chwili, dobrym i ciepłym. Tam nadal musi gdzieś być kawałek tamtej opowieści. Powiewa na wietrze, jak zaczepiona na krzaku tkanina. Porzucona, wyrwana, łata. Wezmę ją i przyszyję do siebie. Nie chcę tak szybko zapominać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz