Wychodzę przed dom i czuję, jak jesień zagarnia wszystko dla siebie. Dolinę, co wygląda teraz jak otchłań, ciemne monolity gór i mnie, pyłek osadzający się przypadkiem na nieskazitelnej powierzchni krajobrazu. Drzewa na wietrze tańczą. Nie ma jeszcze mrozu, choć tu często, o tej porze roku, nocą, szron lukruje trawę. Nie ma jeszcze złocistych płomieni na zboczach wzgórz. Jeszcze nie ma. A jednak, krok za krokiem, powoli i majestatycznie, dręcząc mnie swoją bliskością, nadchodzi i budzi lęk. Jesień.
Noc zawisa nad nami i kapie lekkim deszczem. Ciemność jest jak nicość, próbuję jej dotknąć, ale okazuje się pustką.
W gęstej czerni samochód drąży bezpieczny tunel. Spadamy w przepaść nocy, ale ratuje nas garść światła. Reflektory wyławiają i ożywiają wyciągnięte łapy krzaków, tropiące, nocne koty i puste pobocza, przy których sterczą suche badyle dawnych kwiatów. Mijam domy. Wciąż jeszcze ich nie znam. Obce, szkliste oczy, nie dostrzegają mnie w ciemności. Zresztą, wcale na mnie nie patrzą, zajęte sobą, swoim wewnętrznym życiem. Ta droga jest jak z bajki, przypomina wysnuwaną nić, wstążkę wyciąganą z gardła góry. Jadę i wracam. Bez celu. Zwyczajnie, chcę by na chwilę moim towarzyszem został samochód z jego bezpiecznym ciepłem. Samochód – skrawek mojego terytorium, które przemieszcza się wraz ze mną, gdzie tylko zechcę. Wracamy. Krótka randka. Sam na sam. W nocnej ciszy trzask zamykanych drzwi brzmi jak strzał.
Schodzę jeszcze na moment w dół żwirową drogą, by sprawdzić, czy wszystko w dolinie naprawdę istnieje. Nie mam pewności i zawracam z lękiem. Ciemność odpycha mnie i kieruje do domu. Tu wilgotny chłód, tam lepkie od światła ciepło – kusi. Ja wiem, że tu w otwartej przestrzeni łatwiej oddychać, a tam, w domu, pamięć wciąż na nowo bada pustkę. Światło wydobywa brak.
Jesień. Wchodzi na twoje miejsce. Przez niedomknięte drzwi, wsuwa powoli swoje wężowe ciało i mości się we mnie, w jeszcze ciepłej, jeszcze po tobie nie do końca otrzeźwiałej. Rozgorączkowaną ranę zamraża chłodnym oddechem. Uspokaja nonsensem i brakiem nadziei. -Chodź i przytul się, wiem, że to boli. Zimno przenika do kości. Chodź, ukołyszę cię i nic już nie będzie tak ważne, tak wytęsknione. Zostanie tylko ten ból, tylko chłód i kołysanie na wietrze. Chodź.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz