wtorek, 27 września 2011

Tęsknię

Muzyka, którą mam od ciebie, otula mnie jak Twoje ramię. W ciemności, w pustym łóżku, kładzie się tuż obok i szepcze wprost do ucha: dlaczego? Dlaczego tak się stało? Nie musiało.
Może. Wątpliwości hoduję na własnym ciele jak wszy. Pełno ich, gryzą, tną, ranią. Kochany. Tęsknię. Nie ma innej drogi do śmierci.
Nie tylko w bajkach nie wolno odwracać się za siebie. Nie tylko. Ja co wieczór spoglądam w przeszłość i tracę wszystko. Poczucie sensu, bezpieczeństwo, jasność i przejrzystość drogi. Ale nie mogę nie spojrzeć. Tęsknota odziera mnie z resztek zdrowego rozsądku, czyni ze mnie zwierzę, gotowe umrzeć prędzej, niż zapomnieć. Tęsknię. Nie ma innej drogi.
Pamiętam wszystko i rozpamiętuję. Każdą chwilę, słowo, gest. Pamiętam drobinki radości i smutku, niepewność, poszukiwanie siebie, namiętność. Wszystko to trwa we mnie jak odlane z brązu, zatrzymane, jak prawdziwe. Nie mogę nie spojrzeć. Nie mogę.
Kiedy mija dzień, a nad górami kurczy się purpurowy pióropusz słońca, kiedy dom zasypia wraz z dziećmi, wdrapuję się do mojej pustelni. Otwieram okno w dachu i nasłuchuję. Psy w oddali szczekają, a poza tym nic. Jelenie gdzieś przepadły. Noc i cisza stają się lustrem, na którego powierzchni zaczyna wibrować kropla naszego czasu. A potem spływa, jak łza. Stoję mokra i zimna, jak martwa w ciemności i umieram. Czy nie ma innej drogi?

Na brzegu jasnego talerza, dziewczynka, mała, jak kropla, siedzi i wyczekuje. Woda w talerzu, morze łez, kołysze się i rozbija o brzeg. Patrzy w dal, wielkimi oczami i czeka. Za oknem powstaje jasność. Oblewa jej twarz srebrnym rumieńcem.
-Gdzie jesteś, kochany? - pyta.
-Tu, już, już, lada chwila będę.
Każda sekunda jest wiecznością. Boli nieskończoność minut. Dziewczyna ociera łzy spływające do talerza. Srebrna łuna rośnie i zalewa potokiem cały pokój.
- Nadchodzę.
Kiedy zapada noc, ciemność przecina srebrny nóż. Cała staje się czekaniem. W rozpuszczonych włosach srebrne nitki.
I wtedy księżyc wspinając się na niebo, staje przed nią. Jego twarz w oknie. Wyciąga ku niej jasną dłoń. Sunie jak wąż. Bliżej i bliżej. Wędrująca łuna wydobywa z mroku coraz to nowe przedmioty. Ona cała stała się czekaniem. Zamyka oczy. Jego dłoń nie jest pusta. Srebrny nóż dosięga jej brzucha. Blada jak światło, wybucha czerwienią. - Jak dobrze – myśli, a łzy w talerzu szemrzą,. Morze łez. I przelewają się przez granicę brzegu. Na falującej powierzchni, ona, niczym motyl, co zmoczył skrzydła. Może jeszcze uda się odlecieć?
A teraz on, bezwstydnie, zagarnia jej ciche ciało, potem zalewa falą rtęciowego blasku, unieruchamia zimnym światłem, zamyka w sobie.

Łzy w talerzu, jak fale, do dziś o tym rozpowiadają.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz