piątek, 23 września 2011

mężczyzna, który milczał

Kolejna noc. Już tyle czasu upłynęło. Nie mogę zasnąć.
Ty. Czuję Twoje ślady. Jesteś. Księżyc za oknem ma twarz obojętną. Blady świadek mojej tęsknoty. Co robić. Kiedy sen nie nadchodzi, przychodzą w zamian koszmary. Demony niespełnienia, diabły zawahań, pytania, pytania, całe rzesze pytań, na które nie mogę znaleźć odpowiedzi.
Mechaniczne czynności poszukiwania ciebie zamieniają się w obłęd. Ekran milczy, telefon umarł. Kręcę się w kółko i czuję się jak zwierze w matni. Wyć się chce. Albo walczyć, w każdym razie poczuć na chwilę, że to wszystko jest realne, że oprócz palącego bólu w środku jest po prostu dźwięk, jest ciało, granica skóry, siła i zmęczenie, że poza mną jest ktoś jeszcze.
Ręka nie słucha. Wędruje swoją drogą. Sprawdzam. Pusto.
Za oknem oczu świat zamienił się w pustynię. Wyglądam na zewnątrz i widzę jak resztki życia ginął w ogniu. Nie ma dokąd uciekać. Trzeba doczekać do końca to, co się stało. Choć nawet teraz wydaje się, że są szanse na ratunek. Złudna nadzieja mąci w głowie. Chciałoby się skoczyć z okna i ocaleć do reszty.
Ty.
Zostawiłeś ślady. Idę nimi, krok za krokiem. Ta droga prowadzi wzdłuż pamięci. Znaki na ścianach, opowieści drgające w przestrzeni. Przeszłość żyje, realna nadal, choć inaczej. Trwa i faluje w nieskończoności mojego teraz. Nie da się tego opowiedzieć ludzkim językiem. Przychodzi na myśl tylko cisza, albo żałosny bełkot.
Poszłam za tobą dziś na łąkę. Jeszcze soczysta zieleń, choć żółte liście już jak, siwe włosy, lśnią. Byłeś tam ze mną. Najpierw szedłeś cicho, czaiłeś się, skradałeś kryjąc za krzakami tarniny. Nie wiedziałam, które z nas kogo tropi. Na łące położyłam się wyczerpana. Przedwieczorne słońce miało kolor krwi. Zamknęłam oczy.
Ty.
Jesteś wszędzie. Odjeżdżam od ciebie i docieram w to samo miejsce. Uciekam, ale każda droga prowadzi właśnie tu.


Był kiedyś człowiek, który wolał milczeć, niż mówić. Mieszkał wysoko na górskiej polanie. Raz na kilka dni schodził do sklepu we wsi i kupował chleb płacąc za niego ciszą. Wszyscy go szanowali. Przecież nikt nie potrafił tego, co on. Kiedy wracał, spokojnym krokiem, mijając domy, ludzie wyglądali za nim, by choć na chwilę poczuć spokój, który promieniował wokół jak blask. Pewnego dnia, głupi wiejski parobek zaczął się naśmiewać. - Co za wariat! Zamiast gadać milczy, ha, nie umie zdania sklecić, a przy tym jaki pyszny. Może mu się wydaje, że jest od nas ważniejszy.
Głupek biegł za mężczyzną i wrzeszczał. Rzucał słowa jak iskry.
Następnego dnia nad pole głupka nadleciało stado kruków i drąc się wniebogłosy, dziobało pszenicę. - Sio, ptaszyska głupie, uciekajcie! – właściciel pola, zrozpaczony biegał, machał rękami i ciągle wrzeszczał. Tak się zdarzyło, że przechodził właśnie drogą mężczyzna, który milczał. Cisza wokół niego była napięta jak cięciwa. Widząc go kruki zamilkły. Mężczyzna zbliżył się, a wtedy wszystkie natychmiast uleciały w górę niczym strzępki sadzy. Głupek na polu był tak przerażony tym, co zobaczył, że odjęło mu mowę. Stał, jak sparaliżowany i patrzył w niebo. Trwało to tak długo, że wrósł w ziemię i zamienił się w stracha na wróble.
A milczący odszedł w swoją stronę swoim spokojnym, kołyszących krokiem. Potem ożenił się z dziewczyną ze wsi. Miała głos jasny, jak delikatny dzwonek. I odtąd ona uczyła go mówić, a on ją milczeć.
Kruki nie wróciły już do wsi.

2 komentarze: