piątek, 16 września 2011

koniec

Na koniec trzeba przeciąć pępowinę. Jedno cięcie i po wszystkim. Tego, co było, już nie ma. I nie będzie. Bezpowrotne odejście.
Nie umiem być tu i tam, nie umiem być blisko i daleko zarazem. Chcę wiedzieć, gdzie teraz jestem, czuć to wyraźnie, nie mieć złudzeń. Dlatego.

O szóstej rano wstaje świt. Złoty jak miecz. Przecina ciemność. Każe gęstej jak mleko mgle, zejść niżej, w doliny. Wychodzę przed dom, na rześkie powietrze (mój boże, jesień) i patrzę jak wieś znika w białej czeluści. Tak jak to, co było.

Na mojej spódnicy łąką,
łąka pod twoimi plecami,
skóra, między nogami kwiaty.

Patrzę na nicość, która pochłonęła drogę do świata. Jakie to proste. Delikatne opary, widziadła, poranne mgły i już po wszystkim. A jednak. Jesteś, wiem. W innym czasie i innym miejscu, kiedyś, gdzieś, w szczęśliwej godzinie. Jesteś tam nadal i pozostaniesz odchodząc zarazem. A ja odejdę będąc.
Nie. To nie może się tak skończyć. Przecież wszystko istnieje nadal. Wsiadam do samochodu i po raz kolejny wyruszam tą samą drogą w poszukiwaniu reszty świata. Sprawdzam. Znad mgły wyrastają szczyty gór, jakby z nieba. Niebo i ziemia teraz tak blisko zespolone. Badam granicę. Jest miękka. Osadzają się na niej kropelki wilgoci. Przypomina nas. Nie mogę zapomnieć.
Miasteczko śpi jeszcze. Jasne światło budzi domy, senne kwiaty z balkonów przeciągają ramiona. Zaraz to wszystko zwrzy mróz. Zaraz to wszystko

Widziałam jak drzewo wyrastało ze skały
nie ma rzeczy niemożliwych – mówisz
liście spadają szeptem
kiedyś ci o tym opowiem

Trzeba poczekać jakiś czas. Na początku krew wciąż jeszcze tętni wewnątrz. A potem stopniowo, dziecko zaczyna oddychać samodzielnie, wtedy można przeciąć.
I to już koniec. Obrzęd przejścia dobiegł końca. Nowe życie. Bynajmniej nie lepsze, ani łatwiejsze. Niemniej odrębne.
A to, co było, nigdy już nie powróci.
A to, co było, nigdy już nie powróci.
A to co było

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz