Czy czułeś się kiedyś, jak odkrojony, całkiem oderwany od kontekstu?
Miasto dziś poszarzałe i stare. Niebo leje mi łzy w rękaw. Komu ja się wypłaczę? Może piwo, dziś wieczorem? Sam na sam ze sobą, ja i ja?Umówmy się, ostatni raz.
Rankiem poszłam na spacer. Zdążyłam przed deszczem, przed jesienią. Topole i klony pożółkły. Wiatr strącał liście. W suchych badylach barszczu, ostatnie granie świerszczy.
-Kiedy ono odeszło? Kiedy spakowało manatki, słońce, ciepło, kiedy?
Bez pożegnania. Jaka szkoda.
Nie miej mi za złe i wiedz, że kiedy odchodzę, odchodzę tak, jak lato, mimowolnie, pchana jesiennym wiatrem. Taka jest kolej rzeczy. Tak musi być. Dziś odkrojona, jakby z innej historii, niosę na plecach przekleństwo czasu.
Zimnem powiało. Już wiem, że nic nie wskóram, już wiem. W kuchni, od rana, kobieta ze wsi wyciska z resztek lata soki na zimę, pakuje do butelek i zanosi do piwnicy. Czuję się jak cień. Nie mam swoich pamiątek, tylko ślad po tobie, który rozdmuchuję, jak dogasający ogień. Zostań jeszcze chwilę. I tak w końcu trzeba będzie zamarznąć.
Kulawa kobieta przemierza ulice. Czuje je dobrze. Każdy centymetr znaczy dla niej wiele. Idzie, z twarzą oblepioną obojętnością. Nic lepszego nie znalazła. Wieczorem zakłada zmęczenie, ale tylko wtedy, kiedy nikt nie patrzy. W domu, przy kwaśnej herbacie z piątego parzenia, w nadgryzionej szklance, zsuwa z nóg pończochy nylonowym dotykiem i na chwilę zakłada to, czego nie potrafi już nazwać, bo słowo zgubiło się, jak klucz do zatrzaśniętych drzwi. (Skóra na nogach jest gładka, jak wtedy).
Radio! Telewizor! Cokolwiek! Pamięć dobrego zamienia się w nóż.
Kolacja. Banał białego chleba z margaryną i plastrem zdechłej świni przybija do krzyża. Zwykłość.
Kulawa kobieta, w każdym kroku, wybitym z rytmu, niesie to wszystko przed sobą na tacy. Niesie do stolika, przy którym on wypija kolejne piwo. Mężczyzna – niemowa czeka na swoją kolejkę. --Kiedy nareszcie przyniesie – milczy do siebie – Co ona tak długo?
Idą nogi w nie-rytmie i niosą kobietę w nylonowej pamięci, zalaną wrzątkiem w nadgryzionej szklance.
Odkąd wymyślono telefon, jest kolejny powód do płaczu. Jelita kabla i milczące ucho, które słyszało.
-Wypij póki ciepła, zjedz, połknij, napełnij trzewia. Wyrzygaj.
Miasto zamiata nogą. Sprząta okruchy i klnie pod nosem: byłoby lepiej nie. Byłoby lepiej. Gorzka pamięć. Nikt nie kupi, nie zamówi. Zostanie i się przeterminuje. A potem trzeba będzie wszystko wylać do kibla. Po co było...
Mężczyzna – niemowa rusza pełnymi ustami. Połyka słowa, których nie potrafi wypowiedzieć. Gryzie, przeżuwa. A potem wychodzi. Bez słowa. I rzuca cień na kontuar jej brzucha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz