niedziela, 4 września 2011

Piąta rano. Słońce wpada wąskim strumieniem. Nie mogę spać. Budzi mnie uczucie, że jestem w swoim łóżku, na tym samym miejscu, gdzie dotychczas. Że otacza mnie ten sam zapach, to samo światło, ta sama przestrzeń.
Jest inaczej. Między jednym, a drugim miejscem, przemieszkujemy wszyscy stłoczeni, jak uciekinierzy. Obok mnie śpi dziecko. Fale oddechu kołyszą łagodnie drobnym ciałem. Za oknem jest inny krajobraz. Łóżko jest twarde i nie moje. Tylko my pozostajemy, wciąż w tej samej konfiguracji. Zamieszkujemy nasze ciała, gdziekolwiek jesteśmy.
Piąta rano. Nie mogę spać. Słyszę, jak woła mnie dom. Ogród, w którym zostawiłam zasadzoną na wiosnę lawendę i dorodne krzaki mięty, które pachniały, gdy tylko je poruszyć. Huśtawka zawieszona na gałęzi brzozy, porzucone zabawki – wszystko zdaje się wzywać z oddali. Leżę i nie otwieram oczu. Udaję, że nic się nie zmieniło, że zaraz wstanę, zrobię kawę, włączę radio, a potem siądę w fotelu, by kontemplować kuchenne okno, do którego zagląda bluszcz. Przyglądać się, jak wspina się po nim jesień. Udaję, że za chwilę wstaną dzieci, odprawimy nasze poranne rytuały i zaczniemy dzień. Tak, jak zawsze.
Będzie inaczej. Już nigdy tak, jak było. Ta myśl rozpościera przede mną przepaść, nad którą muszę przejść, przedostać się na drugą stronę. Jak będę już tam, napiszę kilka ciepłych słów, kartkę wyślę, pozdrowienia. Tylko, gdzie znajduje się TAM? Gdzie to jest.
Tęskniąc za ukorzenieniem, wciąż wyrywam się z korzeniami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz