niedziela, 27 listopada 2011

Adwent

Śnieg dziś oprószył wszystko delikatnym zapomnieniem. Ucichło w dolinie. Szczyty zatonęły w mgłach i chmurach wiszących nisko nad ziemią. Konie na pastwisku zrobiły się srebrne od szadzi. Patrzę dziś na to zza okna, otoczona ciepłym kokonem domu, z bezpiecznej odległości. Myślę o wszystkich miejscach, które znam, które lubię. Jak bardzo się zmieniły odkąd jesień ustąpiła zimie. Białe igiełki szronu na gałęziach. Białe igiełki smutku krystalizują się na rzęsach. Na moich palcach sople tęsknoty. Zamarznięte i szkliste. W głowie mam biały puch. Puste i ciche zapominanie. Zapominanie, które nikogo już nie potrzebuje, przecina ostatnie sznurki łączące z czymś, kimś. Zamraża i uśmierca. Szklane oczy snu. Zimne usta i dłonie, które nie odpowiadają na dotyk. Dobrze, że jest koniec, że pamięć urywa się i skacze w przepaść.
Zima mnie oszukuje. Lukruje świat wokół i odwraca uwagę. Dzięki temu czuję się lżej, jestem wolna i spokojna. Mogę patrzeć przez okno i widzieć tylko to, co jest. Zachwycać się zauroczona dziewiczym krajobrazem. To, co było, śpi spokojnie, zagrzebane w zmarzniętej ziemi.
Adwent. Oczekiwanie na koniec świata. Siedzę i wypatruję. Wioska w dolinie tonie we mgle. Nie ma Dukli, nie ma Daliowej, wszystko zapadło się w biel i nicość. A więc to już. Wypatrujemy końca. Szybko zapada zmrok i za każdym razem wydaje się, że to już. Że ciemność jest tą ostateczną, sen tym prawdziwym, najgłębszym z możliwych. Za oknem noc jest gęsta jak tkanina. Okrywa nas i dławi. Czekamy. Jeszcze nie teraz, jeszcze nie dziś.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz