poniedziałek, 28 listopada 2011

książka

A ta książka tak leży na półce i łypie na mnie jednym okiem. Przechodzę i czuję na sobie jej... no właśnie, tylko co, bo przecież nie wzrok. Widzę może tę czerwień okładki skierowaną w moją stronę niczym policzek, albo wyrzut sumienia. Wygląda co najmniej jak elegancka bielizna, majtki jakieś super seks, a nie literatura i to ta całkiem poważna. Zresztą, chyba nie powinnam nic mówić, jeszcze nie czytałam. Czerwono-czarna okładka prowokuje mnie co wieczór. Idę do łóżka i widzę jak leży bezczynnie, rozkłada swoje papierowe ciało i przypomina. Nic tylko przypomina. Ech, kochana książko, o okładce, jak piękne majtki super seks, trudno, jeśli jeszcze tego nie wiesz, wiedz, stało się, twoje przypominanie niczego nie zmieni. A ja, mając te swoje ileś tam lat, naprawdę żyję dalej. I nic mi po tamtym, po minionym, po przeszłym. Tylko tyle może, że mi się smutno robi, jak na ciebie patrzę, bo co mi też po seks majtkach, w tej sytuacji. No nic. Trudno.
Badam granicę pamięci. Sprawdzam, jak długo to może trwać. Wyrywam to z siebie, a potem nocą, gdzieś koło 3 albo 4 wiem, że nie wyrwałam do końca. Jak bardzo gorzkie mogą być łzy. Łzy kobiety starej i głupiej. Nocą, pośrodku pustego bycia, w moim nigdzie. - Jakie lubisz kolczyki? - pytałeś – A sukienki? Perfumy?
Ech, nie warto wchodzić na takie tony. Nauczona czasem, powinnam jednak zachowywać zdrowy dystans do tych wszystkich imponderabiliów, co w zasadzie dawno przestały być moje, tylko się na nie znów nabrałam, znów mi się przywidziało coś, że jest inaczej, że może czas jest inny, ja jestem inna. A przecież nie jestem. Choć dałam się rozjechać nie jednemu czołgowi, to wstaję i idę dalej i staram się zapomnieć.
A ty? Czemu tak na mnie patrzysz, lekturo mroczna i ponętna. W końcu się doigrasz i wezmę cię do siebie. Przygarnę, wciągnę do łóżka, zakopię pod poduszką. Przyduszę sobą na całą noc, aż będziesz jęczeć o zapomnienie. Nie, jak zacznę, to już koniec. Do upadłego. Do końca. A więc milcz, i tę twoją delikatną, aksamitną skórę zachowaj dla siebie i tę bieliznę seksi, co ci ją ktoś założył na okładkę własnym chorym pomysłem i tęsknotą niespełnioną.
Czytać czy nie? W zasadzie chętnie, ale ten prostokątny przedmiot nie jest tylko sobą, ani jedynie książką, ani tylko czytadłem, nie wiem czym jeszcze. W każdym razie, nie tylko tym. Było popołudnie, październik. Szliśmy główną ulicą, co łukiem zakręca obejmując miasto. – Lubię tę drogę – powiedziałam. Wiatr wiał zapowiadając prawdziwą ofensywę jesieni. Księgarnia była po drodze. Zatrzymałam Cię i wskazałam na nią – taką chcę – zupełnie jakby chodziło o jakieś intymności. I to był ostatni dzień z tej historii, której nie rozumiem do dziś, po której została mi jedynie ta książka. Jako znak zrozumienia w niezrozumieniu i wysłuchania w niewysłuchaniu. Amen.  

1 komentarz:

  1. drzazgi w naiwności, racjonalizuj, choć to taakie trywialne, ile drzazg więcej, gdybyście byli razem, ja to wiem, ściskam Cię, akuratnie trafiasz mnie pisaniem, wydaj książke, do cholery, i co więcej, bogate perfumy, wypasione kolczyki zamiast drzazg, a wspomnieniem się pobaw jak miną, na którą nie warto wchodzić

    OdpowiedzUsuń