piątek, 4 listopada 2011

spokojnie, to tylko koniec

Są takie rzeczy, które sprawiają, że boję się mniej. Bo jak się można bać na poważnie, kiedy się słucha dobrej muzyki, albo je coś, co lubi się szczególnie? To pomaga. I wystarczy. Nie trzeba więcej. Świat składa się z rzeczy prostych, a lęk pojawia się, gdy wszystko zdaje się bardziej skomplikowane niż w rzeczywistości jest. Ale nie jest. Trzeba o tym pamiętać. Są proste rzeczy, które sprawiły, że przestałam się bać śmierci. Odkąd wiem, że na moim pogrzebie zaśpiewa ta zjawiskowa dziewczyna od Mateckich, nie boję się już niczego. Poszłam do niej któregoś dnia, kiedy właśnie bardziej skomplikowane się wszystko zdawało. Wiedziałam, że jeśli nie odczaruję tego gordyjskiego węzła, jeśli go nie przetnę, to będzie ze mną krucho. I pierwsze, co mi przyszło do głowy to pójść do niej i pogadać o pogrzebie. I poszłam. W domu pachniało świeżym chlebem. Jasne dzieci, takie aniołki. I ona jak aniołek, już podrośnięty, dojrzały do spadnięcia na ziemię. Porozmawiałam. Ustaliłyśmy repertuar, zapłaciłam i przyklepane. Wyszłam stamtąd jako inny człowiek. Wszystko było odtąd proste i oczywiste. Jak sobie pomyślę o przyszłości, to widzę cmentarz zawiany liśćmi, i słyszę ten jej głos, jak aksamit, co otula wszystkich przejmującym szalem. Jak to szło? Zaraz. Nie ważne. Wiem, że ona pamięta. Mam w głowie tylko tę melodię, ale słowa też były nie od rzeczy. I teraz już wiem, co mi zaśpiewają i czuję się spokojna i przygotowana. Wystarczy.
A dziś pojechałam do Dukli kupić karkówkę i litr krupniku na długie jesienne wieczory. Wiatr się zerwał. Facet w monopolowym chciał być zabawny. - A co pani tam ma za naklejkę na szybie? Co to znaczy ten zielony liść?
-Trzeba uważać – mówię mu na to – bo szczególnie niebezpieczna jestem.
Miałam ochotę wyszczerzyć się do niego, jak pies, ale dałam spokój, co ja będę z głupim gadać.
A potem skręciłam do chemicznego, bo mi się przypomniało, że miskę miałam zakupić po tym, jak mi poprzednią dzieci połamały. Weszłam, a tam, jak wota, na ścianie wiszą laski. Jakie chcesz. Drewniane, okute, ciemne i jasne. Cała kolekcja, w małym chemicznym sklepie w rynku. I wtedy też poczułam ten spokój. Bo, muszę powiedzieć, zawsze się zastanawiałam, gdzie się takie cudo kupuje, jak człowiek już musi się wesprzeć. I żałowałam, że jak umierała babcia, to nie dopilnowałam, żeby laskę wziąć do siebie na przechowanie. Prędzej czy później przydałaby się przecież. No, ale teraz już wiem i czuję się bezpieczna z tą informacją wyniesioną z chemicznego sklepu na dukielskim rynku. Jak się zestarzeję, to sobie tu przyjadę i wybiorę jakąś odpowiednią dla mnie.
Wieczór powoli gęstnieje między górami, zbiera mu się na noc, jak na wymioty. Patrzę za okno. Coraz mniej widać. Tak jak w życiu. Z każdym dniem mniej. Zaciemnia się obraz. Tak, mimo wszystko się zaciemnia. Bo kiedy byłeś młody, człowieku, to widziałeś aż po horyzont, a teraz – jak w dupie. Nic. Herbata z krupnikiem jest trochę jakby ognisko wewnątrz siebie rozpalić i usiąść przy nim i się grzać. I ja siedzę tak sobie w sobie i grzeję się nie swoim ciepłem. I mam przemyślenia. Ale najważniejsze już w zasadzie wiem, więc teraz mogę sobie gwizdać na metafizykę i powiedzieć – spokojnie, przecież to tylko koniec.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz