piątek, 11 listopada 2011

tamto miejsce

Już wszystko gotowe. Ścięte zioła suszą się na strychu. Ogród opustoszał i wygląda jak przypadkowy kwadrat ziemi wygrodzony płotem. Absurdalnie. Krzewy i młode drzewa śpią w chochołach. A dookoła las, z piętnem liściastych drzew płonących pośród ciemnej zieleni świerków i jodeł.
Od rana pali się w piecu. Zimowe kurtki czekają w pogotowiu. Rękawice i czapki na stanowiskach. Lada dzień przyjdzie. Wejdzie bez zapowiedzi i odmieni wszystko. Przemaluje, jak własny pokój. Wtedy my będziemy jej gośćmi, trzeba się będzie na nowo odnaleźć w odmienionej przestrzeni, w innych barwach, zapachach, w całkiem innym świecie. Teraz jesteśmy w drodze. Na razie kulimy się, razem, coraz bliżej siebie. To dodaje otuchy. Na tym końcu świata, kiedy śnieg przykryje wszystko, będziemy razem, chociaż trochę. W kuchni kobiety kroją słoninę na smalec. Przygotowania zupełnie jakbyśmy za chwilę mieli wejść do Arki na długie miesiące. Czy wszystko już jest?
Pierwsza zima tu. Dziś przekraczając nagrzaną granicę domu, wspomniałam o tamtym, pozostawionym przeze mnie, poprzednim miejscu. Pamiętam jego jesienną wilgoć. Nocne spacery po drzewo, żeby rozpalić w dymiącym kominku. Zapach chleba i koty wygrzewające się na moim miejscu. Stary fortepian nie pamiętał już żadnego utworu. Zajmowaliśmy się nim jak niedołężnym starcem. Dziwne okno prowadziło wprost w ciemność, nad którą jaśniał tylko wąski pas nieba. I to był wschód. Orzech o tej porze stał już całkiem opustoszały. Srebrna kora błyszczała w słoneczne dni. Jakby to było iść pod tym orzechem teraz i czuć pod stopami okrągłe owoce? Wdychać zapach liści umierających w wilgotnej trawie. Przeżyć znowu poranek, dzień, wieczór, noc tam. Jakby to było wrócić?
Wszystko przed mrozem kuli się i drętwieje w oczekiwaniu. Nawet słowa. Dzieci bawią się w ciszy. Słychać tylko kroki na schodach i rumor w kuchni. Każdy zamyka do siebie drzwi, choć tak bardzo potrzebujemy teraz ciepła innych. Jaka szkoda, że nie ma tu ze mną kotów. Moja samotność byłaby o wiele cieplejsza i bardziej aksamitna w dotyku. A tak, jest chłodna i nieprzyjazna niczym mroźne powietrze. Zima z kotami miała by w sobie coś z dzieciństwa, wspomnienie z czasu snu. Bez nich będzie przeczekiwaniem. A może nie? Tak dużo chciałabym wiedzieć zawczasu.
Dawny dom znowu mnie wzywa. Wchodzę na strych i przypominam sobie surową przestrzeń tamtego strychu. Czasem wchodziłam po koślawych stopniach, z akordeonem na plecach, żeby w nieskończonej przestrzeni, pachnącej mokrym tynkiem i farbą, grać w nocy tylko dla siebie. Skrzypienie podłogi. Znam je dobrze. I miejsce, które zmieniłeś swoją obecnością. Herbata w dzbanku. Pamiętam światło tamtego wieczora i chłodną powierzchnię sofy.
Byłam tam miesiąc temu. Już po tym jak.
Dom stał spokojny i ciężki. Taki sam jak wtedy. W oknach paliły się światła. Widać było otwarte drzwi do pokoju. Nie dostrzegłam nikogo, ale miałam wrażenie, że zaraz zobaczę tam siebie i dzieci i zwykły jesienny wieczór, nasz wieczór. Kolacja przy okrągłym stole, obrus z czarno-czerwonych łatek, dzieci się kręcą, ja się kręcę, tak bezpiecznie i w sposób oczywisty jakby to była wieczność. Jasne światło wydobywa każdy szczegół. A teraz widzę to z daleka, poszukuję detali, ale oko nie radzi sobie z odległością. Nie wejdę tam już i nie zajrzę. Nie sprawdzę i nie przekonam się. Zimą przyjadę tu znowu, a potem wiosną. Będę chciała patrzeć, jak przestrzeń obojętnie trwa dalej. Przyjmę to z żalem tak, jak przyjmuje się czas.  

2 komentarze:

  1. Nie widzę polskich znaków w tekście, może to nie tylko mój problem i warto zmienić czcionkę?

    OdpowiedzUsuń
  2. O, dobrze wiedzieć. U mnie są i wydaje mi się, że to times new roman

    OdpowiedzUsuń