wtorek, 29 listopada 2011

dom

Lada moment kolejny miesiąc diabli wezmą. Jesień nasyca się i umiera dając miejsce zimie. Księżyc jak rogal. Prędzej czy później będzie pełnia. Wszystko tu pulsuje i żyje. Rozwija się, rozrasta, a potem chyli i umiera, aby odradzać się i po tym kręgu osiągać swoją upragnioną nieskończoność A ja? Podziewam się, gdzieś między tym wszystkim i staram się tylko nie zajmować zbyt dużo miejsca. Podgarniam pod siebie poły kurtki i podciągam kolana pod brodę. Tyle wystarczy.
Moja nieskończoność jest punktowa. Zagęszczona, skondensowana. I jednocześnie jakby pusta w środku. Przypomina studnię. Na dole lśni srebrne lusterko. Widzę siebie odwróconą i inną. Zdziwioną na swój widok i trochę nieobecną. Pytania: kim jestem czy dokąd zmierzam, są nie na miejscu. Donikąd idę – to jasne. Po prostu jestem. Tu, teraz i już. Roztopiona na dnie chłodnej studni faluję lekko jak chusta. Rtęciowa twarz marszczy się i wykrzywia. Nie wiadomo, czy to uśmiech, czy smutek. A może w tych lśniących zmarszczkach mieszają się grymasy, uczucia i stany ducha. Wszystko to nareszcie staje się jednym. A potem woda i twarz w niej utopiona uspokaja się, wycisza. Zmiana jest efektem podmuchu wiatru i jego uderzeń w doskonale spójną powierzchnię. Jest chwilą dającą pozory trwania.
Wieczność wydrążona w ziemi.
Wiatr. Wieje i bije w okna, dobija się do nas, jakby po nas przyszedł. Ogień na kominku wygasł, a dom śpi. Patrzę przez czarne okna w nic. Znowu świat dał się nabrać łakomej nocy. Rano pojawi się wypluty z jej gardła.
Myślę o domu, który został tam, obcym i zimnym, domu, którego czasem nawet nie potrafię sobie przypomnieć.
Między świat,
między czas,
między dom.
Myślę też o domu, który czeka tu na mnie piękny i smutny. W drzwiach zamek wykuty ręcznie długimi palcami trzyma się ściany. Klucz jest potężny i ciężki, jak odważnik. Kowal wykuł mu dwoje oczu.
A było to sto lat temu, w innym świecie.
Czy w tamtym świecie klucze miały oczy?
W izbie stropowa belka z rzeźbionym warkoczem. I krzyż. Dom stoi już sześć lat pusty i umiera. Przyczajony, przy drodze, tam, gdzie te sześć lat temu zastała go samotność, jak ciężka choroba, jak paraliż. A teraz nic już nie może zrobić, nic poradzić. Woda cieknie mu po twarzy i drąży niebezpieczne przetoki w drewnianych kościach. Mimo wszystko dom wciąż jeszcze pamięta. Narodziny i śmierć, na starym łóżku z ramą, pierwsze kroki, płacze i chwile uniesień. Można usiąść i słuchać tych opowieści przez wiele lat. W kredensie trzęsą się kieliszki. Ze ściany, znad makatki z jelonkiem, patrzy tęsknym wzrokiem oleodrukowy Jezus i rozgarnia pewną dłonią dojrzałe kłosy. Uczniowie, wloką się z tyłu jak szkolna wycieczka. Jego oczy niespokojnie patrzą w przestrzeń pokoju. A więc to tak będzie wyglądało wasze życie za te ileś tam lat?
Jesteśmy jak dwoje ludzi. Patrzę na niego z utęsknieniem. Wiem, że i on potrzebuje mnie i czeka spotkania. A jednak tyle spraw nas dzieli, prostych, banalnych, bzdurnych. Będziemy starzeć się z dala od siebie, wypatrywać minionego czasu, wracać pamięcią i żywić resztki nadziei, że nigdy nie jest za późno na prawdziwe spotkanie. Woda w studni, to dobry znak. Wszystko jest nadal możliwe.

1 komentarz:

  1. jeśli to TEN dom, to tym bardziej nie mogę się doczekać :)

    OdpowiedzUsuń