niedziela, 20 listopada 2011

poranny spacer


Budzi mnie rwetest za oknem. Na topoli pod blokiem usiadły zimowe ptaki. Toczą ptasie spory. Ojciec wychodzi z psem. Szósta trzydzieści. Za moment wstanie słońce.
I tak tu jest codziennie. Już o szóstej pies czuwa przy jego łóżku. Co chwilę trąca go wilgotnym nosem. Ojciec wstaje, jak zawsze, jakby był nakręcony, nastawiony na szóstą.  Jest jesień. Przez okna zagląda ciemność. Ubiera się w równym rytmie, a potem wychodzi. Robi rundę wokół bloku, a potem pętlą otacza parking i boisko. I tyle. Kiedy mija blok naprzeciwko niebo pęka przy podstawie. Zza horyzontu powoli ulatnia się jasność i nasącza sobą niebo. Kiedy wraca do domu jest już dzień. Wciąż jeszcze blady i niepewny. Leżę w łóżku i nasłuchuję. Staram się iść za nim. Towarzyszyć tej obowiązkowej wędrówce na granicy nocy i dnia. Wydaje się, że bez tych pętli, rytualnych obejść dookoła, kolejny dzień nie mógłby się wydarzyć.
A przecież wszystko to jest tak doskonale nie ważne Pójdziesz, nie pójdziesz. Zrobisz, nie zrobisz, słońce i tak wzejdzie, a ziemia będzie obracać się w swoim rytmie. W tym sensie każdy z nas jest całkowicie zbędny. Podobnie jak jesteśmy zbędni bogu. Po nic. Po prostu przyszło mu do głowy, któregoś tam dnia stworzenia, by ulepić nas z błota, co pozostało po tym, jak oddzielił wody od lądu. Powstaliśmy od tak, jak powstaje w rękach dziecka ludzik z plasteliny.
Któregoś dnia ojciec jak zawsze wyjdzie przed wschodem słońca. Pies wyrwie się do przodu, by osiągnąć wymarzony trawnik. Pójdą swoją drogą. Nawet nie zauważą, że tuż przed nimi, na wysokości mijanego bloku, albo tam, gdzie rosną stare jabłonie, otworzy się szczelina. Wejdą przez nią i odtąd ich spacer będzie toczył się wiecznie. Tego dnia nie wrócą do domu. Przez czas jakiś, nasze uczucia przypominać będą garnek pełen bulgocącego wrzątku. A potem wszystko wystygnie, ustoi się, bo nikt z nas nie ma tu szczególnego znaczenia. Nikt nie jest kluczowy, do czegokolwiek komukolwiek potrzebny.
To samo jest ze mną i z tobą. Któregoś dnia przed nami też otworzy się szczelina i wchłonie nas bezpowrotnie a potem mlaśnie tylko i już. I tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz