niedziela, 11 grudnia 2011

krzyk

Fale uderzają o czółno
odpływam by na nowo
uczyć się mówić
o rzeczach prostych
jestem jak dziecko
urodziłam się tego dnia
kiedy widziano go tu po raz ostatni.

Ma na imię Krzyk. Wędruje po lesie, jak po własnym domu. Pewnie przemierza ostępy. Zna wszystkie drogi, każdy zakamarek, nie straszne jej gęste chaszcze i podmokłe olszyny. Wędruje i tropi. Dzień w dzień. Piękna i zwinna jak zwierze, w swoim skórzanym odzieniu. Kiedy wieczorem, przy ognisku, oprawia to, co upolowali za dnia, lśni nóż w jej rękach i krew. Nie boi się, ani nie ma obrzydzenia. Jest piękna i silna kiedy rozcina brzuch łosia i wydobywa wnętrzności, kobiety odwracają oczy. – Nie jest nasza – szepczą. Nogi ma rącze, jak łania, a palce, jak dzioby kolibrów, drobne i zwinne. Zna się na ziołach. Od babki ma wiedzę. Najlepszej w wiosce lekarki. Uleczy wszystkie choroby. Wie, o czym mówi ziemia. Umie słuchać. Wędrując łąką zbiera naręcza kwiatów i przyrządza z nich lekarstwa. Kiedy przychodzi do niej ranny myśliwy, opatruje go przykładając odpowiednie zioła. Ten, co przyjdzie do niej nie umrze, ale ozdrowieje.
Wszyscy ją znają. Wszyscy znają Krzyk. Jest cicha jak rozległe jezioro w słoneczny dzień. Jeszcze żadne słowo nie powstało na jej ustach. – Widziała śmierć rodziców – mówią jedni – to odebrało jej mowę.
  • Bzdura – twierdzą inni – to kara. Jej matka włóczyła się po mieście z niejednym.
Krzyk. Kto ją tak nazwał? – nikt tego nie pamięta.
Krzyk nie mówi. – To czarownica – mówią kobiety i stronią od niej nakazując dzieciom unikać jej wzroku. Mężczyźni mogą być przy niej swobodni, mówią o wszystkim. Żadna tajemnica nie wyjdzie poza krąg, żadne słowo nie umknie. Krzyk nie jest kobietą. Gdyby nią była, musieli by odprawiać ją na czas swoich spotkań, nie braliby jej na polowania. Krzyk milczy. Krzyk jest cieniem.
Na jasnym czole odbijają swe światło gwiazdy z księżycem. Kiedy nocą odchodzi od ogniska, by nazbierać chrustu, jest doskonale sama, choć słyszy szelest drobnych, zwierzęcych stóp, a w górze skrzypienie gałęzi, kiedy sadowi się na niej sowa. Właśnie wtedy postanawia odejść. Nie chce już być cieniem. Szuka wcielenia. Przejdzie przez las. Minie wzniesienie. O poranku będzie już po drugiej stronie. Tam, gdzie nikt się nie zapędza z obawy przed mieszkańcami tamtych ziem. To przeklęte miejsce – mawiają myśliwi. Ludzie mają tam zwierzęce pyski. Tak mówią. Ale ona wie, że tak właśnie wygląda lęk. Ma twarz dzikiego zwierzęcia na moment przed tym, jak dosięgnie go strzała myśliwego. Nie boi się więc. Pójdzie tam i zamieszka w wiosce. Tam, za górą, dostanie nowe imię, a jej język będzie wolny. Nie będzie już tą, którą była. Każdy myśliwy spojrzy na nią, jak na łanię. Każdy myśliwy zadrży na jej widok. A słowo znajdzie miejsce w jej ustach.

A teraz leci samolotem. Skórzane buty doskonale opinają łydkę. Zamawia drinka i wygląda przez małe okienko. Jeszcze chwila i będzie na miejscu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz