Ja też miewam sny. Kolorowe i te czarno-białe. Sny fantastyczne i te, które udają to codzienne tu i teraz. Sny pełne lęku i te szczęśliwe i miękkie jak poduszki. Sny odpoczynku i sny walki. Nie zawsze mają do mnie wiadomość z zaświatów. Z rzadka jedynie domyślam się, o co w tym wszystkim może chodzić. Budzę się rano z resztką snu pod powiekami i szybko notuję, co też się wydarzyło tym razem. Czasem więcej dzieje się we śnie. Czasem warto iść spać wcześniej i dać sobie więcej czasu na tę drugą stronę. Tyle się tam dzieje.
Ostatnio prosty obraz ze snu: wysypuję na drewniany stół nasiona. W jednej chwili wypuszczają ogromne i mocne korzenie, pędy przeciskają się między deskami stołu, łodygi strzelają w górę. Czuję siłę i lęk. Nie zatrzymam już tego, co się stało, o nie. Życie dzieje się poza mną, poza moją kontrolą, ukorzenia się i strzela w niebo, bezwzględnie i z totalną determinacją.
A rano siedzę nad kawą i myślę, o czym to właściwie było. Czy o mnie? A może o moich dzieciach i ich potrzebie ukorzeniania się i o tym, że ja jestem wciąż w drodze, a one chcą mieć swoje miejsce? Mój boże, kto tego nie potrzebuje. Jak łatwo zapędzić się w róg poczucia winy i niepewności. Nawet z powodu jakichś nocnych zjaw. A przecież, sen mógł być o czymś zupełnie innym, kto to wie?
A wczoraj inny sen. Na twarzy mojej córki wyrosły zęby, wszędzie, zupełnie jak pryszcze, jak jakaś wysypka, małe białe ząbki. Co to może znaczyć? W starym senniku znajduję jedno wytłumaczenie – śmierć. - Uważaj – mówię jej – jest blisko. Ale nie mam pewności. Może to jest to uczucie, które budzi się we mnie, kiedy podchodzę do niej i mam ochotę po prostu ją przytulic, a ona ucieka, boi się, drętwieje. Dlaczego tak jest? Skąd się wzięły zęby na jej ciele?
Sny, sny i sny. Moje prawdziwe życie. Myli mi się jedno z drugim. Zamieniam je dowolnie, jak chcę i kiedy chcę. Przestaję kontrolować, gdzie przebiega granica. Po co. Lepiej mieć poczucie, że zawsze jest alternatywa, ani gorsza ani lepsza, inna. Można uciekać, wychodzić po angielsku, kiedy już innych możliwości brak, kiedy robi się wokół gęsto i zamykać za sobą drzwi. Teraz jestem tu, ale to tylko chwila, w każdym momencie mogę iść tam, tam się zadomowić, tam rozbić namiot. I tak jak tu, tam również życie płynie swoim torem i mnie nic do tego. Mogę tylko grzecznie się na nie zgodzić. Albo mieć go dość i uciekać w to drugie, moje życie.
Kiedy pojawiasz się we śnie jest źle. Wpuszczasz toksyczne fluidy jak biologiczną broń, w moją rzeczywistość. Już ani tu, ani tam nie mogę się poczuć u siebie, dobrze i bezpiecznie. Już nie ma dokąd uciec, a poczucie osaczenia i beznadziei odbiera chęć dalszej walki. Twoje dwie twarze są przy mnie jednocześnie. Tulisz mnie do siebie i patrzysz z pretensją. To przecież ja jestem winna twojej samotności, wiem, przepraszam i za karę rozpadam się na kawałki. A ty całujesz mnie i znów stawiasz na nogi tylko po to, żeby zaraz jasnymi niewinnymi oczami strzelić mi prosto w serce. Budzę się rozbita. Tu też jesteś. Już nie cieleśnie. Są tu twoje ślady. Podrapania na mnie, moje popękane od tego ciało. Pokiereszowana twarz. Wszystko to boli i zamienia się w jątrzącą się ranę. To ty. Wymywam cię, wypłukuję, chcę zapomnieć, odwrócić się i odejść, ale nie. Ból to najlepsza pamiątka, nie pozwala zapomnieć. I trwa to już dość długo, za długo, aż sama już nie wiem, po której stronie snu cię poznałam. Czy byłeś naprawdę? Czy może powinnam interpretować cię jak senną metaforę i zacząć pytać o sens? Kładę się spać z nadzieją, że przede mną kawałek świata, w którym nie będzie śladu po tobie. Chcę być wolna. Chcę zapomnieć i nie umierać więcej w żadnym ze światów. Nawet jeśli niesie to za sobą jakiś istotny sen. Nigdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz