niedziela, 25 grudnia 2011

święta

Znów powrót do źródeł. Obserwuję siebie w tej podróży. Badam myśli, obrazy, tęsknoty. To już nie te emocje, jak dobrze. Spokój. Normalnie jadę i już.
Za plecami zostaje wybielony krajobraz. Kusi nas do pozostania, rozsypuje drogocenne szkiełka w śniegu. Słońce wschodzi, gdy odjeżdżamy z Zawadki, a Cergowa wynurza się z mgły i wygląda jak wypięty koci grzbiet. Jest tak pięknie, że aż trudno oddychać. Jest tak jasno, świetliście, że aż bolą oczy. W powietrzu unosi się rozrzedzona radość. Wciągam ją powoli do płuc i zatrzymuję. Czuję jak przenika do krwi i zaczyna krążyć we mnie dodając nowej energii. Jedziemy. Reszta nie ma znaczenia. A piękno poczeka tu na nas z zimą. Przysiądą między Duklą a Zawadką i sformują komitet powitalny. Wrócimy za tydzień. Wszystko tu będzie takie samo.
Warszawa jest inna. Sina i wilgotna. Warszawa jest płazem żyjącym głęboko w jaskini, z dala od światła, od prawdziwego światła. Za oknem blokowisko – betonowa armia. Dobrze, że tam jest inny świat, do którego będzie można wrócić, w który można się będzie zanurzyć i zapomnieć o szarościach i gęstym powietrzu Warszawy. A tymczasem przede mną rodzinne pięć minut. Potwór połyka mnie na dobre.
Dojeżdżając mylę drogę. Zawracam i objeżdżam dom naokoło, jak nigdy dotąd. Już nie jestem stąd. I niech tak pozostanie. Byłoby dobrze zapomnieć, pomylić drogę i nigdy nie trafić. Czasem błądzenie może być ratunkiem. Jem kutię i zamieniam się w wielki trawiący brzuch. Święta – czas człowieka mięsa. Czas brzucha. Uroczystości trawienne. Popijam winem i chyba zaraz zasnę. Minuty, godziny, zegary, kalendarze nie mają tu nic do rzeczy. Jest tylko rozciągła wieczność. I zamroczenie, a w nim migoczą kolorowe lampki.
Poranek zastaje nas śpiących pod choinką. Dzieci i ja, na legowisku z koców i śpiworów. Łoże nomadów.
Wędrówka na cmentarz. Świąteczne odwiedziny. Kutia. Wiewiórki czują wiosnę. Szukają w szczelinach i jamach czegoś do zjedzenia. Niebo chmurzy się i wzbiera deszczem. Mży. Nieobecni wędrują za nami jak cienie. Opowiadamy o nich historie i wzywamy po imieniu.
Wieczór u starszej kobiety nad kawą i winem. Roztopione minione historie stają się prawdą. A moja córka, ukryta pod choinką wyciąga z paczki pomarańczowe ciastko, wpycha sobie do ust i mówi: cała cisza będzie dla ciebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz