czwartek, 15 grudnia 2011

schiza na śniegu

Zobaczyłam to, tak po prostu. Idę przed siebie wąską drogą, a potem powoli wspinam się na łagodne wzniesienie pastwiska. Patrzę na siebie samą z oddali. Najpierw jestem daleko, potem nieco bliżej, a za chwilę stoję sama sobie za plecami. Świat widzę przez swoje lewe ramię. Na ziemi śnieg, więc biało i pusto, a ja jakaś bardzo inna od reszty, w kontraście. Inna jestem, jak tak na siebie patrzę. W środku, jako ja – oko, czuję się raczej częścią. Zupełnie jakby to pokryta śniegiem łąka patrzyła i widziała.

Kobieta w czerwonej sukience. Wokół niej otwiera się przestrzeń. Tańczy, a nad nią obojętnie niebo sinieje. Po co ten czerwony taniec w bieli? Każdy ruch znika w masie bezruchu, każde ożywienie roztapia się w kilometrach uśpienia, tonach martwoty. Zima - granica czasu. Chwile wykradzione nocy, ciemności i śmierci.
Kobieta kuleje. Jej noga wisi na grubej nici i wlecze się za nią, kiedy tańczy. Za każdym obrotem sznur coraz gęściej i ściślej otacza jej zdrową nogę. Owija się wokół niej jak wąż. Jest jak martwa ręka wywleczona z ziemi, co próbuje pochwycić i przyciągnąć w dół tę resztkę życia. Kobieta z martwą kotwicą nogi. - Patrzcie – mówi kuśtykając w tańcu – patrzcie jacy jesteście martwi.
Ale to nie prawda. To ona, jest od dawna martwa. Raz do roku chwilowe, zimowe roztopy uwalniają ją spod warstwy błota i pozwalają znów zdobyć płaskowyż pastwiska, znowu zatańczyć w otwartej przestrzeni. - Niech sobie woła – mówi zima – niech tańczy, niech udaje, że ma w sobie moc budzenia i ożywiania.
Patrzy obojętnie na kobietę co wiruje koślawo coraz częściej tracąc równowagę i upadając. Niebo ciemnieje i noc zapada. Czerwona sukienka roztapia się w mroku i powoli wsiąka w ziemię. Kiedy wschodzi księżyc, po kobiecie nie ma już śladu.

Przyglądam się temu wszystkiemu jednak trochę z boku i staram się wyłącznie patrzeć. Być jak oko kamery, co lustruje tę scenę, nie dziwiąc się ani nie pytając o przyczyny. Teraz światło gaśnie. Wiem, że jestem skulona jak dziecko w łonie, wiem, że za oknem księżyc powoli umiera i woła mnie na pomoc. Tylko patrzę.
W czerwonej sukience jak wtedy, kiedy patrzyłeś na mnie po raz ostatni.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz