Smutek zbiera się pod oczami, jak cień. Ciemne niebo od rana, nieprzytomne, w jesiennej gorączce. Skołowane chmury, rozmyte i senne. W oknie na samej górze stoję i patrzę, jeszcze mam chwilę. Zaraz wyruszam.
Od pewnego czasu jestem w drodze. Ruch i zmienność, sen na przypadkowym miejscu, obcość i niezadomowienie. Bezruch staje się niemożliwy. Chwila zatrzymania myli się ze snem. Jutro o świcie znowu wyruszam, znowu w oczach zamigoczą inne obrazy, zmienne widoki, twarze i słowa, wszystko przepłynie obok.
Nie mogę zapomnieć o tamtych dniach. O dniach w drodze. Nie mogę zapomnieć o samotnej jeździe i tęsknocie, która pchała mnie ku tobie. Nieznane i najbardziej bliskie, spotykało się w wyobrażeniu. Lęk i pragnienie. A potem chwila zatrzymania i to uczucie. Sen? Nierealność? Czy to się w ogóle zdarzyło?
Czy ty naprawdę jesteś?
Nie mogę się zatrzymać. Kiedy się zatrzymam, świat się skończy. Nigdy nie będę stąd, ani stamtąd. Nie można dać się zwieść złudzeniom. Na skórze osadza się zmęczenie. W zagłębieniu szyi przysypia zmrok. Kim jesteś? Pytam. Cisza odpowiada za niego. A potem zdejmuje z mojego ucha złote kolczyki słów i wrzuca do wody.
Jutro, gdy wstanie ciemny, jesienny świt, wyruszę. Będę patrzyła jak w lusterku maleje dom, jak droga odfruwa za mną niczym wstążka rozwijana podmuchem wiatru. Pozostawię zapach chleba i ciepłe jeszcze łóżko, porzucę pagórki i topolową aleję. Kiedy wrócę, wszystko tu już będzie inne, odmienione postępującą jesienią. Żółte zamieni się w martwe, czerwone uschnie, brązowe opadnie. Przywitają mnie suche konary i pożółkła trawa. Będę umierać razem z nimi.
Zimno.
Palimy w piecu.
Ogień jest jedynym ciepłym punktem na mapie jesiennego świata.
Przyciąga nas jak magnez.
Siedzimy przed podróżą. Na szczęście.
W ciszy. Na szczęście.
Zapatrzeni.
Garstka przypadkowych ludzi. Dlaczego zawędrowaliśmy właśnie tu? Dlaczego? Po prostu jesteśmy. Tu, przy ogniu. Teraz, dziś. Jutro już nie. Każdy pójdzie w swoją stronę. Na chwilę płomień zbliża nas i wydaje się, że samotność roztapia się, jak wosk i spływa z nas pozwalając na chwilę pokonać granice naszych światów. Co za złudzenia. Jak łatwo im ulec. Dać się oszukać. Lepiej już wstać, otulić się ciepło i wyjść, wyjechać, wyruszyć.
Kiedy odjeżdżam, maszyna świata rusza znowu. Znów czuję, że żyję. Za oknem rosną góry, miasteczka tulą się do nich jak małe, bezbronne dzieci. Domki - żywe drewniane istoty. Lubię na nie patrzeć i wyobrażać sobie, jak wyglądają od środka, ich przydymione, przybrudzone wnętrza. Ciepły oddech starych domów. Chciałabym kiedyś zamieszkać w jednym z nich. Moja twarz z szalunkiem zmarszczek, ciemne oczy patrzące w dal, wypatrujące. Chciałabym stać się jednym z nich. Drewnianą istotą do zamieszkania. Do ogrzania się i odpoczynku. Wchodziłbyś do mnie zmęczony i odzyskiwał siły. Czułbyś się we mnie jak u siebie.
Na razie wyrwana z ziemi, wędruję. Kiedy już znajdę To miejsce, zostanę, wrosnę, ukorzenię się. Wtedy będziesz mógł pozostać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz