sobota, 29 października 2011

pustka

Śnili mi się Czeczeni. Wsiadłam do pociągu na nieznanej stacji i wyruszyłam w drogę donikąd. Pociąg trząsł się, a ja szukałam wolnego przedziału. Trafiłam właśnie na nich. W otwartej przestrzeni siedzieli na tobołkach spokojni i pogodzeni. Kobiety, na dzień, dobry pokazały w uśmiechu złote zęby. Był tam też Rachman i pomyślałam, że za chwilę zagra na gitarze, a one zaczną tańczyć w tych swoich długich kieckach. Wyglądały jakby czekały tylko na znak. Siadłam przy nich i natychmiast jedno z ich licznych dzieci wdrapało mi się na kolana. Niczego więcej nie zapamiętałam. Rankiem miałam nadal przed oczami ciemne oczy lśniące w uśmiechu, ich spokój z jakim przemierzają przestrzeń świadomie, wiedząc, że jest jej znacznie więcej niż możemy sobie wyobrazić, więc nie ma co się napinać, nie ma co się spieszyć, jest tylko tu i teraz.
Kolejne dni od nowa uczą mnie spokoju. Przyglądam się leniwie budzącym się porankom, które do południa nie mogą się dobrze narodzić zasłonięte chmurami, obserwuję jak w dolinach wieczór za wieczorem gęstnieje odbierając sobie coraz to większy kawałek ludzkiego czasu. Noce są długie. Gwiazd na niebie nieprzeliczone ilości. Wszystko tu zajmuje szerokie, wygodne miejsce i zdaje się pewne swego. Stabilne. Może to wszystko dlatego, że więcej tu roślin, zwierząt i kamieni niż ludzi, że to one nadają rytm życiu, stanowią dominantę, do której można się porównać i dążyć. Świat nie jest tu ulepiony na ludzką modłę, jak funkcjonalne mieszkanko. Jest nie dla nas. Niemniej możemy się tu odnaleźć. Możemy tu pobyć. Świat jest gościnny.
Uczę się spokoju na nowo. Bez ciebie. Bez tego drgania w sercu, które zapowiadało wciąż więcej i więcej, które pragnęło, marzyło, dążyło. Uczę się pustki. Smaruję się nią jak kremem, nasączam nią skórę, pozwalam, by dotykała każdego kawałka ciała, wnikała w głąb. Kiedy pustka stanie się częścią mnie, czas będzie jedynie przepływał, tak jak płynie przez doliny zmieniając jedynie dekoracje. Nie będzie już odliczania od wtedy. Dziś założyłam koszulę, którą miałam na sobie tego dnia. Rani ciało, wbija się wspomnieniem, wywołuje obrazy. Kiedy zapanuje pustka, rzeczy, miejsca, smaki i zapachy będą już tylko sobą, niczym więcej.
Nie rozumiem, jak można wypowiedzieć słowo „zawsze”, jak można przywołać „przyszłość” nie bojąc się śmierci.

Piękna była i radosna. Długie włosy na plecach jak promienie. Słowa i myśli, które w niej powstawały, przylegały do siebie idealnie, pasowały, jakby były jednym i tym samym. Kiedyś szła przez las. Spotkał ją na drodze i zagadnął. Opowiedział historię o przyszłości. - Przyszłość – spytała – a co to takiego?
Namalował ja przed nią, a ona uwierzyła. Odtąd spotykali się często, a kiedy się nie widzieli ona tęskniła. Czuła, że wziął w posiadanie część jej życia, tę, która ma dopiero nastąpić. Spotkania były dobre, lato dojrzewało, zboże miało zapach chleba, który ludzie upieką jesienią. Ziemia pachniała słońcem. Kiedy lato minęło, on przepadł, zniknął, odszedł bez pożegnania. Każdy ptak śpiewał tylko o tym. Kiedy szła w miejsca, gdzie miała nadzieję go spotkać, widziała tylko brak i osamotnienie. Żal sprawiał, że nie umiała płakać i łzy spływały jej do wnętrza. Jej brzuch wypełnił się słonym morzem, nabrzmiał i rósł z każdym dniem. Kiedy po ciężkiej zimie przyszła wiosna, jej ciało pękło na dwoje, a z wnętrza wydostał się on. Jeszcze piękniejszy i silniejszy niż dawniej.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz