Był raz człowiek, który odciął sobie obydwie ręce. – To nie boli, to w ogóle nic takiego – wołał pokazując krwawiące kikuty. - Ręce to przeżytek, są całkiem zbędne.
Wieczorem, kiedy znalazł się sam, w czterech ścianach swojego domu, poczuł wyraźnie ból w odciętych dłoniach. Bolało coraz bardziej, sztywniały nieistniejące palce i promieniste kości śródręcza, wszystko było obolałe, jakby zmiażdżone. Nie mógł już nic na to poradzić. Nie można było pomóc nieistniejącym rękom.
Następnego dnia udał się do lekarza. – To bóle fantomowe, minie, proszę się nie martwić.
Pewnego dnia ból faktycznie minął, ale wtedy człowiek zaczął tęsknić za swoimi rękami, a tego nie dało się już wyleczyć, ani przeczekać.
Mijają, jeden za drugim, dni tu. Zbliża się nieuchronnie czas rozstania. Od wczoraj nie ma cię przy mnie i czuję ten brak namacalnie tak, jak czuje się ból. Czy wiesz, że to wszystko to tylko przypadek, ślepy los. Jesteśmy jak dwa kamienie przy drodze. Nasze chwilowe spotkanie, moment zatrzymania się w drodze właśnie tu, nie tam, nie ma żadnego znaczenia. Po prostu jest. Dwa drzewa pośrodku lasu. Rachunek prawdopodobieństwa też nie ma nic do tego. Prędzej fatum. A więc nie chcę myśleć o tym więcej, nie chcę nadawać temu większej rangi. Poranki i noce, pory roku i życiowe epoki, a w poprzek drogi sekunda, spojrzenie, słowo. Przypadek zderza nas ze sobą a potem oddala. I nic się nie stało. Wszystko wokół trwa obojętnie. Chciałabym być drzewem, albo kamieniem przy drodze. Chciałabym rozumieć, tak jak one, prawidła losu i konieczność trwania. Nie poszukiwać potwierdzenia, żeby wiedzieć tak wiele o istnieniu. Nie szukać przynależności. Być tylko w sobie.
Przez las wiodła droga. Czasem wędrowały nią zwierzęta, rzadziej ludzie, poszukiwacze grzybów, wędrowcy. Droga marzyła o tym, by do kogoś należeć. Prowadzić tego kogoś zawsze do, nadawać kierunek jego krokom. Być chcianą, ważną, udeptywaną wciąż tymi samymi nogami. – Musisz skręcić w moją drogę i wtedy już trafisz – chciała usłyszeć. Albo - Twoja droga prowadzi we właściwym kierunku – lub – piękna jest twoja droga, wysadzana drzewami i krzakami śnieguliczki. Piękna jest o każdej porze roku.
Tymczasem droga nikogo nie interesowała. Ba, nikt w zasadzie nie zdawał sobie sprawy z jej istnienia. Dni, tygodnie, lata i wieki mijały. Trwanie uzbraja w cierpliwość, uczy pokory. Las przerzedził się i pewnego dnia droga zobaczyła słońce. Odtąd codziennie rano budziło ją głaszcząc delikatnie ciepłymi promieniami. Droga nie zmieniła się. Nadal przecinała pustkowie lasu, nadal nie była uczęszczanym duktem. Stała się jednak jasną, szczęśliwą drogą. Teraz należała do słońca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz