poniedziałek, 24 października 2011

Ona

To była tylko chwila, chwila bólu. Kilka łez i zaciśnięte zęby. Już jestem tu. Drzwi zamknięte. Za oknem ciemność połknęła wszystko, góry, ich spokojne spotkanie z niebem, także drogę, którą przyjechałam. Nie ma odwrotu. Ledwie blizna we mnie po tej drodze, ślad, jak mapa, zatarta i nieczytelna. Wszystko można przeżyć, wytrzymać. Wszystko da się znieść, ale niestety nie da się zapomnieć.
Dojechałam kiedy było jeszcze jasno. Chmury kotłowały się w dolinach. Zostawiłam walizki w drzwiach i uciekłam. Szeroką drogą przecinającą las, tam, wyżej i wyżej, aż nad strumień, w miejsce, gdzie latem grałam na akordeonie siedząc na kamieniu z nogami zanurzonymi w wodzie. To była wtedy chwila potężnego szczęścia. Słońce świeciło na mnie tak prosto i chętnie. Moment pogodzenia. A teraz chciałam zobaczyć, czy wszystko tam nadal jest, to miejsce, kamień i wartki nurt przejrzystej wody. A jednak, czas otarł się także o nie. Sterta opadłych liści i wilgotny opar wody z trudem torującej sobie drogę. Tamtego miejsca już nie było.
Być może jest inaczej. Moje dialogi z krajobrazem to właśnie to - odzwierciedlanie. Krajobraz mnie rozumie, odbija moją rzeczywistość tak wiernie. Kochany, to moje miejsce nad rzeką zmieniło się nie do poznania. Teraz widzę to wyraźnie. Nie ma już tamtego słońca, ani tamtej siły z jaką woda przebijała się przez kamienie. Wszystko przysypała jesień. Tak właśnie jest. Gnijące bajoro, z zaschnięta skorupą martwych ryb. Podobnie jest ze mną. Kiedy świat zaczyna wić się z bólu, nie mogę udawać, że jest inaczej. Dlatego jesienią trudniej mi się śmiać. Chodzę z tym wszystkim za rękę jak z bratem bliźniakiem. Jesteśmy dla siebie lustrem, przeglądamy się w sobie, żeby uchwycić istotę zmian.
A teraz przeczekuję noc w moim podniebnym gnieździe. Spokojnie. Nic się nie wydarzyło. Herbata i muzyka rozmawiają ze mną ściszonym głosem. A jednak, wciąż wydaje mi się, że stało się coś, nieważne. Jutro przyjrzę się światu za oknem i spróbuję wyczytać z niego siebie. Będziemy się w siebie wpatrywali długo próbując dosięgnąć jesieni.

Siedziała na drewnianym zydlu. Podwórko w słońcu. Doskonale letnie dni. Mocne nogi i stopy oparte o brudną ziemię. Kurze gówna i resztki chleba, które wcześniej drobiła wyłażą jak robactwo, między palcami. Spódnica podwinięta nieco odkrywa tajemnicę białego uda. Patrzy przed siebie jakby oparła oczy o półkę horyzontu i wyszła nimi na spacer w dal, przed siebie. Nieruchome ciało. I tylko jedna dłoń skubie wyrwany skądś pęd skrzypu. Rytmicznie odrywa zielone drobiny. Przegub jak ramię sprawnej maszyny. Zaciśnięte palce. Dłoń przypomina małe zwierze, które pod nieobecność ludzi, harcuje i zjada co się da. Ruchliwa delikatna mysz. Ruch kończy się na łokciu. Dalej nie ma nic. W domu obok otwierają się drzwi. Wychodzi babka z grzebieniem w jednej i pajdą chleba w drugiej ręce. - Na masz – mówi i wciska jej chleb. Ale jej tu nie ma. -Ty, trzymaj – babka odwraca jej głowę tak, by ich oczy miały szansę się spotkać. Budzi się leniwie i zsuwa wzrok po nylonowym fartuchu babki wprost w miękką poduszkę kanapki. Je powoli żując. Wzrok utkwiony przed, ale jednocześnie odrobinę do wewnątrz. Babka podchodzi z tyłu i rozplata jej włosy. Czesze je w równym rytmie i przyśpiewuje coś pod nosem. Ona też tak chce. Zaczyna wydawać dźwięk, ale jedzenie i śpiewanie nie pasują do siebie, walczą o miejsce w jej ustach. Kaszle, a potem rzyga. Babka bez słowa zdejmuje z niej brudne rzeczy. Rzygi, sukienka, kurze gówna i bluzka w kwiatki. Na ziemi, obok sterty obornika. Stoi lśniąc w słońcu mocnym ciałem. Babka przynosi białe giezło, nocną koszulę. - Na masz – mówi – wszystko już brudne.
Zakłada na nią białą nocną koszulę. Widzi, że piękna jest taka bosa i silna i taka głupia z rozpuszczonymi włosami. Dlatego wyciąga z fartucha posklejanego landrynka i wciska jej do ust. Jej ślina na palcu. Ciepła.
Tej nocy babka nie może spać. Ktoś puka w okno. To swaty. Kto chciałby głupią? Kto? W kuchni blask jest nie do zniesienia.
O świcie, w białej koszuli daje się unieść na jego rękach wprost w niebo. Babka macha jej jeszcze z dołu, ale jasność w końcu zamyka jej oczy.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz