niedziela, 23 października 2011

tuż przed

Świt zastanie mnie gotową. Czekam. Wyczekiwanie to sposób życia. Jestem przygotowana do wyjazdu, spakowana, po prostu wyczekuję chwili. W oknie przede mną zmartwychwstanie dnia postępuje wolno jak ciężki poród. Domieszka krwi rozjaśnia niebo. W blokach obok budzą się okna. Otwierają zaspane oczy. Wszyscy chcą być obecni w kulminacyjnym momencie. Jestem poza ich tęsknotą. Ten dzień nie przychodzi dla mnie.
Chciałabym już nigdy tu nie wracać. Za dużo się zdarzyło. W tym świecie jestem intruzem, obcym, co sieje ferment i nie daje spać. Przechodzę jak burza i zostawiam ruiny. Nie umiem poruszać się po tej przestrzeni. Potrzebuję jej więcej i więcej. Inaczej wciąż coś niszczę. Obok mnie śpi dziecko. Ucieleśnienie spokoju. Rytm oddechu. Drobne ciało. Zabiorę je ze sobą. To jedyna istota, która nie obawia się mnie, jak potwora z bajki, ale potrafi moją nieumiejętność znieść. Kocha po prostu. Innym się to nie udaje. Nic dziwnego.
Zaraz wstanę, zrobię kawę, a potem zgarnę kilka gratów i odjadę. Żal musi temu towarzyszyć. Nie może być inaczej. Tęsknota za tym, czego nie dało się zrobić, zmarnowane szanse, niespełnione nadzieje. W żalu wszystko to nabiera mocy, kumuluje się i wylewa. I dobrze. Inaczej rozsiałoby się w sercu i nie dało żyć. Wszystko minie, odejdzie, uspokoi się. Będzie tylko pustka wokół mnie, jak siostra, doskonale słuchająca. Będzie samotność, ze swoją świętą wyrozumiałością. Przygarną mnie, tak jak zawsze.


Dziewczyna mieszkała samotnie, w oddalonym od wioski, małym domku na wzgórzu. Niczego od nikogo nie chciała. Żyła spokojnie w swoim rytmie. Pewnego dnia przyszedł do niej chłopak ze wsi. - Pójdź ze mną na jarmark – prosił – zobaczysz tam cuda? Koraliki, piękne stroje, materiały, wspaniałe jedzenie w obfitości. Przyjedzie nawet kino.
- Nie, po co. Mi tu jest dobrze – odpowiedziała. Ale chłopak nalegał. W końcu zgodziła się. Ruszyli. Zanim doszli do wsi, z pobliskiego lasu wypadło stado psów. Rzuciły się na dziewczynę i poszarpały jej ubranie.
- Ale masz pecha! - chłopak śmiał się – wyglądasz teraz jak kupa nieszczęścia.
Szli dalej. W końcu znaleźli się na rynku, w gwarze i kolorowym wirze. Dziewczyna jak zauroczona, wędrowała od straganu do straganu, dotykając, próbując, zachwycając się. Nie wiedziała tylko, że tuż obok niej stanął złodziej. W ścisku i tumulcie nie poczuła nawet kiedy zabrał jej sakwę z pieniędzmi, których i tak było niewiele. Kiedy zorientowała się, co się stało, zaczęła płakać. – Jesteś taka żałosna – zawołał chłopak widząc ją w rozpaczy – nie mam ochoty dłużej tego znosić – odwrócił się i poszedł w swoją stronę.
A dziewczyna wróciła do siebie i nigdy już nie opuściła swojego domu. A dom tak przyzwyczaił się do niej i do swojego niezmiennego życia, że stał się niewidoczny pośród drzew i koralowego bzu. Nikt już nigdy nie trafił do dziewczyny, nikt nie przekroczył progu jej chaty.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz