środa, 5 października 2011

świt

Świt zastaje mnie przy biurku. Patrzę jak akwarelowy błękit wlewa się powoli na niebo i rozwadnia noc. A potem róż spod palców słońca, zmartwychwstaje.
Bóg wciąż jeszcze za górą, za domem, wciąż jeszcze w ukryciu.

Nie było mnie kilka dni, a tymczasem świat zmienił kolory. Topolowa aleja pożółkła. Klon wyłysiał. Resztki zieleni kryją się w sosnach. Trawniki bledną i schną. W porannej poświacie, w różowym tiulu, wygląda to wszystko jak z bajki, bajki, która chyli się ku końcowi, starzeje się, zamyka za nami kartki, domyka okładki.

Ile razy opowiedzieć ci tę historię?
Jeszcze tylko raz.
Spróbuję.
Była sobie kiedyś
Nie, to nie te słowa
Tamtych już nie ma.
Chcę tamte!
Była sobie kiedyś

cisza

Słowa utopione w oku stają się całym światem. Milczenie opowiada najlepsze bajki. Słyszysz? Na krawędzi nocy przysiadła jedna z nich i tylko czeka.
Nie mam słów – mówi – brak mi ich. Tęsknię za słowami, które wypływają szeroką rzeką.
Słuchaj. Mimo wszystko. Na krawędzi nocy ktoś szepcze swoją opowieść, jak mantrę. Bądź czujny i nie zaśnij. Ta opowieść o poranku to wcielenie światła.
Tęsknię. Aż słów mi brak.

Kiedy świt w pastelach, ja z głową w nocy. Ciemność nie daje się odpędzić, a dzień nie przychodzi.
- Gdzie jesteś? Wołam cię od rana. Szukam.
- Zostałam tam. W ciemności lepiej słychać. Chodź i nie bój się. To już koniec. Opowieść szuka puenty, zawiązuje supełek na koniuszku historii.

Słońce wynurza się zza góry i odtąd wszystko będzie już jasne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz