poniedziałek, 31 października 2011

Biedny król

Daleko, daleko stąd, pomiędzy czterema rzekami, rozkwitało potężne miasto. Rządził nim dobry władca. Jego małżonka była piękną i mądrą kobietą. Wspierała męża w trudach rządzenia. Pewnego dnia ciężko zachorowała. Król wzywał z krańców świata najznakomitszych medyków. Podawali proszki, parzyli zioła, ukręcali mikstury – wszystko na marne. Pewnego dnia władca zastał swą ukochaną żonę martwą. Rozpaczał długo, płakał, nie jadł i nie pił. Służba pokradła z dworu co się dało i poszła w swoją stronę. Król został sam. Ale ponieważ nie miał już sił chodzić po śladach umarłej żony, nie chciał oglądać wszystkich tych miejsc, które przypominały mu o czasie, kiedy była przy nim, porzucił dwór i wyruszył przed siebie. Minął mury miasta. Strażnicy dawno opuścili swoje stanowiska, bramy pozostawały otwarte dzień i noc. Złe hulało do woli. Wędrował długo, mijał lasy i pola. Pchała go tęsknota i żal, wciąż dalej i dalej. Pewnego dnia, kiedy słońce chyliło się już ku zachodowi i gęstniał jesienny zmierzch, zobaczył w oddali małe światełko. Poszedł w tamtą stronę. Była to niewielka zgarbiona chatka. W środku panował półmrok. Ktoś, kto siedział i grzał się przy ogniu skinął na króla. - Wejdź i powiedz, co cię trapi?
Król opadł na ławę i zaczął opowiadać. Po raz pierwszy od tamtej chwili mówił o swojej miłości, o nadziei, którą przekreśliła śmierć, o morzu tęsknoty, które przemierza teraz nie znając kresu swojej wędrówki. Każde słowo o minionym czasie zdawało mu się piękne i okrutne zarazem, rozrywało rany i zalewało je miodem.
– Mogę ci pomóc.
– Ale jak? - spytał król – przecież nie wskrzesisz mojej kochanej żony.

- Nie, ale sprawię, że nie będziesz już za nią tęsknił.
- Ale czy to nie zdrada? - spytał król, bo miał szlachetne serce.
- Twojej żonie i tak to w niczym nie pomaga, jest wolna, należy już do innego świata. A ty wciąż jesteś tu.
- Działaj więc, pomóż mi, bo moje serce rozpada się od żalu. Dłużej tego nie zniosę.
- Wypij to, zaśniesz, a kiedy się obudzisz, będzie już po wszystkim.
Król sięgnął po czarkę. Po chwili wszystko zawirowało mu przed oczami, a potem nastały ciemności.
Tymczasem czarodziej, bo napotkany jegomość był właśnie z tego rodu, zdjął z króla skórę, uszył sobie z niej piękne buty, w których potem tańcował na czarcich zabawach. Nieszczęśnika zaś mocą czarów odesłał w dal, na wielką pustynię.
Obudziwszy się król poczuł tak wielki ból w każdym kawałku swojego ciała, aż wydał z siebie potężny ryk, niczym dzikie zwierze. Wił się i uciekał, ale ból był przy nim i w nim, nie opuszczał go ani na chwilę. Każde ziarnko piasku drażniło otwartą ranę, każdy promień słońca, podmuch wiatru. Tak toczyło się odtąd życie króla, upływało na niewyobrażalnym cierpieniu i szybko dobiegło końca. Trzeba jednak przyznać, że ból ciała zajął miejsce żalu po stracie. Do końca życia biedny król ani razu nie wspomniał już o swojej ukochanej żonie. Został więc uwolniony. A czarodziej dotrzymał danego słowa.  

2 komentarze: