sobota, 22 października 2011

pożegnanie


Przeczekuję do rana. Za oknem uśpione blokowisko, a nad nim strzępek księżyca, przypadkowy, zupełnie jakby ktoś zostawił go tu przez zapomnienie. Szum samochodów w oddali jest równy i monotonny, jak dźwięk silnika. Machina świata pracuje także nocą. Tu w mieście. Bo w górach świat jest żywy. Nie napędza go żaden silnik. Tam, w górach, w nocy śpią nie tylko ludzie. Cisza jest pochodną odpoczynku. Nad powierzchnią ziemi unoszą się wilgotne opary snów. Rankiem osadzą się jak rosa, na liściach i zamigoczą w słońcu. Chcę już być tam.
Przeczekuję. Jeszcze jedna noc i ruszę znów na południe. Będę mijać wszystkie możliwe odmiany krajobrazu. Będę spieszyć się pokonując wioski i miasta. Przed nocą dotrzemy na miejsce. Przywita nas cisza i ciemność, której nie da się przeniknąć. Wszystko, co się zdarzyło ostatnio oddam z siebie tak, jak wydaje się ostatnie tchnienie. Za nim rozpościera się świat pozbawiony ciężaru, wolny od pamięci.
Na razie pamiętam, wszystko staje mi przed oczami. Dręczy mnie każda miniona chwila, każde słowo. Wciąż jest we mnie żywe. Przeczekuję i rozważam, jak więzień minionego czasu. Jak to się stało? Sen nie nadchodzi. Nalewam do szklanki wodę i przeglądam się w jej lustrze. Na dnie ukryła się ryba. Nie ma mnie. Nie zostawiam śladów, ani cienia, moje odbicie nie gęstnieje na powierzchni. Musiałam umrzeć już dawno. Idę nadal jak duch, wracam odwiedzić swoje strony. Nie wiem po co, czemu służy ta podróż. Może to wyzwolenie, wyzwalanie siebie z niezałatwionych spraw, może to kara. Wczoraj pojechałam do M. Wiatr zdmuchiwał liście. Przecinałam główną ulicę oglądając wszystko jak film. Znajomi przechodzili obok. Pozostałam niewidoczna. Ich grymasy, rozmowy, gesty. Wszystko było nie do mnie. Ja byłam tylko duchem. Mogłam patrzeć i pozwolić, by wszystko to działo się już tylko obok. Beze mnie. Kiedyś byłoby inaczej. Uchyliłabym szybę i zawołała, podwiozła, umówiła się na wieczór. Teraz nie. Teraz jestem już gdzie indziej.
Zatrzymałam samochód na Prostej. Wyszłam i poczułam zapach jesieni. Listopad czaił się za rogiem. Na twojej ulicy nie było już śladu
czas sprzątnął szklanki
jak kelner.
Przejeżdżający pociąg zawył jak pies. Być może będę musiała jeszcze nie raz powracać i opuszczać to miejsce, dotąd aż zrobię to w sposób doskonały. Ćwiczyć się w pożegnaniach, w oddalaniu się, w porzucaniu. Wszystko do tego zmierza.
W twoim oknie zobaczyłam tamten wieczór. Przyszłam się pożegnać. Nic więcej. Noszę na sobie twoje ślady, jak droga, którą szedłeś. Nie patrz w tę stronę. Przyszłam tu dla siebie. Chcę zebrać garść światła spod twojego okna. Wezmę ją ze sobą tam, gdzie noce są naprawdę ciemne.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz